Złamane róże: Miłosna drama dwojga ludzi

polregion.pl 3 dni temu

Złamane róże: Dramat miłosny Anny i Krzysztofa

Helena Stanisławówna wpadła do mieszkania córki o świcie, jej kroki rozlegały się głośno w ciszy. Zobaczywszy Annę w kuchni, z twarzą ukrytą w dłoniach i ramionami drżącymi od łez, matka zastygła.
— Aniu, co się stało? — głos Heleny zadrżał od niepokoju.
Anna milczała, tylko łkała cicho.
— Córeczko, czy coś z dzieckiem? — kontynuowała matka, serce ścisnęło się jej ze strachu.
— Nie, mamo, z dzieckiem wszystko w porządku — szepnęła ledwie słyszalnie Anna, ocierając mokre policzki.
— Więc dlaczego płaczesz, jakby ktoś umarł? — Helena podeszła bliżej, wpatrując się w twarz córki.
Anna, niezdolna do mówienia, wykrztusiła łamiącym się głosem:
— Mamo, patrz! — Wcisnęła matce telefon, na ekranie którego widniała wiadomość.

Helena wzięła drżącymi rękami telefon, przebiegła wzrokiem po tekście i zastygła, jakby rażona gromem.

Tymczasem Krzysztof, który właśnie wrócił z długiego wyjazdu służbowego, cicho postawił ciężką torbę przy drzwiach ich domu w podwarszawskim Pruszkowie. W dłoniach ściskał bukit czerwonych róż — ulubionych kwiatów Anny. Marzył, by zrobić żonie niespodziankę, nie zapowiadając swojego przyjazdu. Serce biło mu ze wzruszenia: wyobrażał sobie, jak wejdzie, przytuli niczego niepodejrzewającą Annę, wciągnie zapach jej włosów i pocałuje tak, jak nie całował od miesięcy. Ostrożnie stąpając, by się nie zdradzić, Krzysztof wszedł na ganek i zastygł, słysząc głos matki Anny, dobiegający z kuchni.

— Tysiąc razy ci mówiłam, Aniu, zasługujesz na więcej! Czas zerwać te kajdany, postawić kropkę! Dość cierpienia, dość milczenia! Trzeba działać! — głos Heleny był ostry, pełen przekonania. — On cię wyniszczył, a ty wciąż go żałujesz! Czas się zdecydować, córko, takich spraw nie można odwlekać. Uwierz mojemu doświadczeniu, tak będzie dla ciebie lepiej!

Krzysztof poczuł, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Słowa matki Anny paliły jak rozżarzone żelazo. Anna milczała, nie sprzeciwiając się, a to milczenie rozdzierało mu serce. Czy naprawdę uważała go za niegodnego? Czy cały ten czas cierpiała u jego boku? Bukit róż zadrżał w jego dłoniach. Nie wszedł do środka, cicho włożył buty, podniósł torbę i, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi, odszedł, zostawiając za sobą dom, który uważał za swój.

W sercu Krzysztofa było pusto i zimno, jakby wpadł tam lodowaty wiatr. Nie mógł uwierzyć, iż matka Anny, która zawsze wydawała mu się bliska, tak nim gardzi. A Anna… jeżeli już podjęła decyzję, on nie da jej szansy, by odejść pierwsza. Kochał ją szaleńczo, ale jeżeli była nieszczęśliwa, puści ją — dla jej szczęścia.

Zatrzymał się u przyjaciela, gdzie spędził bezsenną noc, powtarzając w głowie każde słowo matki. Rano, z ciężkim sercem, napisał do Anny wiadomość: „Pokochałem inną. Nie czekaj na mnie. Bądź szczęśliwa. Żegnaj”. Wysłał ją i poczuł, jak coś w nim pęka. Wsiadł w pierwszy pociąg i wyjechał do Krakowa, postanawiając wymazać przeszłość z życia.

W Krakowie Krzysztof zmienił numer telefonu, usunął wszystkie zdjęcia Anny, by wspomnienia nie dręczyły duszy. Zatrudnił się jako kierowca tramwaju, wynajął maleńki pokój i rzucił się w wir pracy. Wracając późno wieczorem, padał na łóżko, by odpłynąć w sen. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące.

Anna, która otrzymała wiadomość w środku nocy, nie wierzyła własnym oczom. Czytała ją raz za razem, łzy spływały strumieniem. Czekała na Krzysztofa, odliczała dni do jego powrotu, a on… zdradził ją. Gdy rano Helena znalazła córkę we łzach, rzuciła się do niej przerażona.
— Aniu, co się stało? Czy coś z dzieckiem?
— Nie, mamo — szlochała Anna, podając telefon.

Helena przeczytała wiadomość na głos:
„Pokochałem inną. Nie czekaj na mnie. Bądź szczęśliwa. Żegnaj”.
Westchnęła ciężko, przyciskając dłoń do piersi.
— Mamo, za co on to robi? — płakała Anna. — Zostawił nas dla innej, gdy był w podróży! A ja… jestem sama. Jak mam żyć? A nasze dziecko? Tak marzył o maluchu, a teraz nas porzucił!

— Nie mów tak — powiedziała stanowczo Helena, obejmując córkę. — Masz dla kogo żyć. Niedługo zostaniesz matką. To twój cel, twoja radość. Damy radę, pomogę ci. A on… nie jest wart twoich łez.

Słowa matki nieco uspokoiły Annę. Wciąż kochała Krzysztofa, ale schowała uczucia głęboko w sercu, mając nadzieję, iż kiedyś wróci. niedługo urodziła zdrowego chłopca, którego nazwała Wojtkiem. Był podobny do ojca: te same oczy, te same jasne loki. Anna często patrzyła na syna i szeptała:
— Wojtku Krzysztofowiczu, mój mały, jesteś głodny?

Wojtek był bystry i wesoły, wypełniając dni Anny radością. Gdy chłopiec skończył trzy lata, postanowiła pojechać z nim do Krakowa, do przyjaciółki Magdy, która od dawna ich zapraszała. Kilka dni po przyjeździe Anna zabrała syna do zoo. Wsiadli do tramwaju, gdyż uznała, iż jest blisko. Tam, za kierownicą, zobaczyła jego — Krzysztofa.

Anna zastygła, serce waliło jak młot.
— Krzysztof! — wyrwało się jej.

Odwrócił się i ich spojrzenia się spotkały. Na chwilę zapomniał o czymkolwiek, patrząc na nią z niedowierzaniem.
— Witaj, Anno — powiedział cicho, otrząsając się.

Krzysztof nie od razu zauważył chłopca trzymającego ją za rękę. Gorycz ścisnęła mu gardło: czy urodziła dziecko z kimś innym? Przecież tak marzyli o potomku… Ale wtedy Wojtek podniósł głowę i zapytał:
— Mamo, kto to?

— To twój tata — odpowiedziała Anna głośno, by Krzysztof usł— To twój tata — odpowiedziała Anna głośno, by Krzysztof usłyszał, i wyprowadziła syna z tramwaju, bo czasami największe błędy można naprawić tylko wtedy, gdy pozwolimy sobie znów zaufać.

Idź do oryginalnego materiału