Złamane róże: Dramat miłosny pewnej pary

twojacena.pl 3 dni temu

**Złamane róże: Dramat miłości Anny i Szymona**

Halina Stanisławowa wpadła do mieszkania córki o świcie, jej kroki rozlegały się głucho w ciszy. Zobaczywszy Annę w kuchni, z twarzą ukrytą w dłoniach i drżącymi od płaczu ramionami, matka zastygła.
— Aniu, co się stało? — głos Haliny zadrżał z niepokoju.
Anna milczała, tylko pochlipywała cicho.
— Córeczko, czy z dzieckiem coś nie tak? — pytała dalej matka, ściskając się w środku ze strachu.
— Nie, mamo, z dzieckiem wszystko dobrze — szepnęła ledwo słyszalnie Anna, ocierając mokre policzki.
— Więc dlaczego płaczesz jak na pogrzebie? — Halina podeszła bliżej, wpatrując się w twarz córki.
Anna, niezdolna do mówienia, wykrztusiła łamiącym się głosem:
— Mamo, patrz! — Wcisnęła matce telefon, na ekranie którego świeciła się wiadomość.

Halina wzięła drżącymi rękami telefon, przebiegła wzrokiem po tekście i zastygła, jak rażona piorunem.

Tymczasem Szymon, dopiero co wróciwszy z długiego kursu, cicho postawił ciężką torbę przy drzwiach ich domu na obrzeżach Łodzi. W ręku ściskał bukit czerwonych róż — ulubionych kwiatów Anny. Marzył, by zaskoczyć żonę, nie zapowiadając swojego przyjazdu. Serce biło mu w oczekiwaniu: wyobrażał sobie, jak wejdzie, przytuli nieświadomą niczego Annę, wciągnie zapach jej włosów i pocałuje jak dawno tego nie robił. Ostrożnie stąpając, by się nie zdradzić, wszedł na ganek i zatrzymał się, słysząc głos teściowej, dobiegający z kuchni.

— Tyle razy ci mówiłam, Aniu, zasługujesz na więcej! Czas zerwać te kajdany, postawić kropkę! Dość znoszenia, dość milczenia! Trzeba działać! — głos Haliny był ostry, pełen przekonania. — Zrujnował cię, a ty przez cały czas go żałujesz! Czas się zdecydować, córko, takich spraw nie można ciągnąć. Uwierz mi, to będzie dla ciebie lepiej!

Szymon poczuł, jak ziemia ucieka mu spod nóg. Słowa teściowej paliły jak rozżarzone żelazo. Anna milczała, nie protestując, a to milczenie rozdzierało mu serce. Czy naprawdę uważa go za niegodnego? Czy przez cały ten czas cierpiała przy nim? Bukiet róż zadrżał w jego dłoniach. Nie wszedł do środka, tylko cicho założył buty, złapał torbę i bezgłośnie zamknął za sobą drzwi, zostawiając za plecami dom, który uważał za swój.

W piersi Szymona było pusto i zimno, jakby przeniknął go zimowy wiatr. Nie mógł uwierzyć, iż teściowa, która zawsze wydawała mu się bliska, tak nim gardzi. A Anna… jeżeli już podjęła decyzję, nie da jej szansy, by to ona go rzuciła. Kochał ją szaleńczo, ale jeżeli była nieszczęśliwa, musiał ją puścić — dla jej dobra.

Zatrzymał się u przyjaciela, gdzie spędził bezsenną noc, powtarzając w głowie każde słowo teściowej. Rano, z ciężkim sercem, napisał do Anny: „Pokochałem inną. Nie czekaj na mnie. Bądź szczęśliwa. Żegnaj”. Wysyłając wiadomość, poczuł, jak coś w nim pęka. Wsiadł w pierwszy pociąg i wyjechał do Warszawy, postanawiając wymazać przeszłość z życia.

W Warszawie zmienił numer, usunął wszystkie zdjęcia Anny, by wspomnienia nie dręczyły duszy. Znalazł pracę jako kierowca tramwaju, wynajął maleńki pokój i zatopił się w pracy. Wracając późno wieczorem, padał na łóżko, by zapomnieć się we śnie. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące.

Anna, otrzymawszy wiadomość w środku nocy, nie wierzyła własnym oczom. Czytała ją raz za razem, a łzy płynęły strumieniem. Czekała na Szymona, liczyła dni do jego powrotu, a on… zdradził ją. Gdy rano Halina zastała córkę w łzach, rzuciła się do niej przerażona.
— Aniu, co się dzieje? Czy coś z dzieckiem?
— Nie, mamo — szlochała Anna i podała telefon.

Halina przeczytała wiadomość na głós:
„Pokochałem inną. Nie czekaj na mnie. Bądź szczęśliwa. Żegnaj.”
— O Boże — przycisnęła rękę do piersi.
— Mamo, za co on to zrobił? — łkała Anna. — Znalazł inną, gdy był w podróży! A ja… zostałam sama. Jak mam żyć? A nasze dziecko? Tak marzył o maluchu, a teraz nas porzucił!

— Nie mów tak — powiedziała stanowczo Halina, obejmując córkę. — Masz dla kogo żyć. Niedługo zostaniesz mamą. To twój cel, twoja radość. Poradzimy sobie, pomogę ci. A on… nie wart jest twoich łez.

Słowa matki nieco uspokoiły Annę. Wciąż kochała Szymona, ale schowała uczucia głęboko w sercu, mając nadzieję, iż kiedyś wróci. niedługo urodziła zdrowego chłopca, który otrzymał imię Kacper. Był kopią ojca: te same oczy, te same jasne loczki. Anna często patrzyła na syna i szeptała:
— Kacperku, mój mały, jesteś głodny?

Kacper rósł bystry i radosny, wypełniając dni Anny szczęściem. Gdy skończył trzy lata, postanowiła odwiedzić z nim przyjaciółkę Martę w Warszawie. Kilka dni po przyjeździe poszli do zoo. Tramwajem — bo wydawał się najszybszy. I tam, za kierownicą, zobaczyła go — Szymona.

Anna zastygła, serce waliło jak młot.
— Szymon! — wyrwało się jej.

Odwrócił się, ich spojrzenia się spotkały. Przez moment zapomniał o wszystkim, patrząc na nią w osłupieniu.
— Cześć, Anno — powiedział cicho.

Szymon nie od razu zauważył chłopca trzymającego jej rękę. Gorycz ścisnęła mu gardło: czyżby urodziła dziecko z innym? Tyle marzyli… Ale wtedy Kacper podniósł głowę i spytał:
— Mamo, kto to?

— To twój tata — odpowiedziała głośno, by Szymon usłyszał, i wysiadła z tramwaju.

Szymon skamieniał. „Twój tata” — te słowa dźwięczały mu w głowie. Nie mógł uwierzyć. Zatrzymał tramwaj, przeprosił pasażerów i ruszył za Anną. Gdy ją dogonił, złapał za rękę.
— To prawda? On jest moim synem?

Anna skinęła głową, oczy lśniły jej od łAnna spojrzała na niego przez łzy i szepnęła: „Zawsze byłeś jego ojcem, tyle iż o tym nie wiedziałeś.”

Idź do oryginalnego materiału