*śniło mi się, iż stałam na piątym piętrze kamienicy w Poznaniu, trzymając w rękach starannie zapakowane pudełko. W środku leżał tort – nie mój, ale kupiony w pośpiechu od przygodnej cukierniczki, Basi. Moja starsza siostra, Kinga, otworzyła drzwi w nowym szlafroku, z włosami ułożonymi w idealne fale. „To dla mnie?” – zaśmiała się, clapping her hands jak w jakimś absurdalnym teledysku.
Podniosła wieczko, a na jej twarzy malowało się najpierw zachwyt, potem coś w rodzaju podejrzliwego skrzywienia. „Sama go upiekłaś?” – spytała, a ja, z tą głupią, nerwową miną, kiwnęłam głową. „No… tak?”
Kinga przekrzywiła pudełko, jakby mogła przez nie zajrzeć do mojej duszy. „Z czego jest?”
Chciałam to zbyć, powiedzieć coś w stylu „Idziemy już do gości?”, ale było za późno. Trzy dni wcześniej dzwoniła do mnie z płaczem: „Złamałam paznokieć, pokłóciłam się z Darkiem, nie będzie żadnego przyjęcia!” A potem, nagle, w południe, kolejny telefon: „Pogodziliśmy się! Dał mi złoty pierścionek! Przyjdź o dziewiętnastej – i koniecznie z tortem!”
„Ale przecież odwołałaś wszystko…” – próbowałam protestować.
„Nie wydziwiaj! Jesteś cukierniczką, dasz radę!”
Nie dałam rady. Zadzwoniłam do matki, a ta tylko westchnęła: „Nie możesz zrobić tego dla własnej siostry?” Więc kupiłam ten przeklęty tort od Basi, licząc, iż nikt się nie zorientuje.
Tylko iż Kinga wiedziała. Wiedziała, bo Basia akurat była u niej w kuchni. „To twój tort?” – spytała Kinga, a Basia tylko się przechwaliła: „Mój. Kupiła go ode mnie. To ta twoja słynna siostra-cukiernik?”
Zamarłam. Goście zamilkli. A Kinga, z tym swoim zimnym spojrzeniem, zdarła wieczko, nabrała kremu palcem i rzuciła mi w twarz.
„Same to zjedz, ten śmieć!” – warknęła. „Nawet nie potrafisz zrobić czegoś swojego. Wynoś się!”
Wypchnęły mnie za drzwi, razem z Basią, która jeszcze zdążyła pokazać wszystkim środkowy palec. Na dole, wycierając twarz chusteczkami, zobaczyłam dziesiątki wiadomości od matki: „Hańba dla rodziny! Jak mogłaś oszukać własną siostrę?”
Nie odpowiedziałam. Po prostu zgasiłam ekran. Ale to nie był koniec.
Nazajutrz Kinga wrzuciła post: „Uwaga na siostry – przyniosła tort kupiony i udawała, iż jej. Żenada.”
Płakałam pół dnia. A potem… zebrałam się. Nie dla nich. Dla siebie. Tego dnia przysięgłam: ani jednego tortu więcej dla rodziny. Ani jednego mustru dobrej woli dla tych, którzy i tak podeptają cię przy pierwszej okazji.
I po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Bo w moim życiu miało zostać tylko to, co naprawdę słodkie. Bez fałszu. Bez obłudy. I bez tych, którzy nazywają się rodziną.*