Zerwanie więzi, nowy początek kariery

polregion.pl 3 dni temu

**Zachód miłości, wschód kariery**

Cisza między nami.

Odchodzę, Krzysiu. Nie próbuj mnie zatrzymywać powiedziała Zosia, ściskając w dłoni starą pędzlowatą kredkę z wytartym drewnianym uchwytem, jakby to był talizman. Za jej plecami na sztalugach schnęło niedokończone płótno krwistoczerwony zachód słońca przecięty ciemnymi pociągnięciami.

Odchodzisz? Dokąd? Do swoich farb i ołówków? Krzysztof roześmiał się, ale w jego głosie brzmiała złość. Jesteś nikim beze mnie, Zosiu. Nikim. Kto cię przyjmie z tym twoim bazgraniem?

Spojrzała na niego na człowieka, który kiedyś obiecywał jej gwiazdy, a teraz odbierał choćby światło. Jego twarz, jeszcze niedawno tak bliska, teraz wydawała się obca, wykrzywiona pogardą. Zosia wzięła głęboki oddech, czując, jak w żyłach rozlewa się stanowczość, i wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiatr poruszył jej włosy, a w piersi paliło się coś nowego wolność.

Poranek w ich małym miasteczku pachniał rosą, świeżo skoszoną trawą i dymkiem z sąsiedzkich pieców. Zosia obudziła się od świergotu szpaków za oknem i machinalnie spojrzała na sztalugi w kącie sypialni. Puste płótno patrzyło na nią z niemym wyrzutem, jak stary przyjaciel, którego zdradziła. Dziś Krzysztof miał zawieźć ją na wystawę do wojewódzkiego miasta, a ona uśmiechnęła się, przypominając sobie jego słowa sprzed dwóch lat.

Masz talent, Zosieńko powiedział wtedy, obejmując ją w ich maleńkim wynajętym mieszkaniu. Światło z lampy biurkowej padało na jej szkice porozrzucane po stole. Pomogę ci pokazać to światu. Będziesz świecić.

Uwierzyła. Wierzyła, dopóki jego obietnice nie zaczęły rozpuszczać się w pretensjach: Dosyć marnowania czasu w bazgroły, Czas pomyśleć o rodzinie, Komu potrzebne twoje obrazki?. Każde takie słowo pozostawiało ślad, jak kleks na czystym płótnie, i Zosia coraz częściej chowała kredki do szuflady.

Dzień dobry, śpiochu Krzysztof wszedł do sypialni już w idealnie wyprasowanej koszuli, pachnący drogą wodą toaletową. Śniadanie gotowe, spiesz się. Mama dzwoniła, czeka na nas na obiad.

A wystawa? Zosia usiadła na łóżku, poprawiając rozczochrane jasne włosy, których nie zdążyła spiąć w kucyk.

Jaka wystawa? zmarszczył brwi, zawiązując krawat. Zosia, mamy mnóstwo spraw. Mama chce omówić remont w ich domu, a ja obiecałem wpaść do biura. Może innym razem?

Ale obiecałeś jej głos zadrżał, ale zamilkła, widząc, jak jego brwi ściągają się ze złością.

Zosiu, nie zaczynaj. Mam już dość twoich kaprysów rzucił i wyszedł, zostawiając za sobą woń wody kolońskiej.

Kiwnęła sama do siebie, połykając rozczarowanie. Tak było zawsze: innym razem, później, nie teraz. Jej marzenia rozpuszczały się w jego planach jak akwarela pod deszczem. Wstała, wciągnęła stary sweter i poszła do kuchni, gdzie na stole stygła już kawa i tosty przygotowane przez Krzysztofa. choćby jego troska wydawała się teraz mechaniczna, jak obowiązek, który wypełniał bez duszy.

Zosia dorastała w domu, gdzie sztuka uchodziła za stratę czasu. Ich drewniany dom na obrzeżach miasteczka trzeszczał podłogą i pachniał wilgocią. Matka, zmęczona po szychtach w miejscowej fabryce odzieży, powtarzała: Rysunkami się nie najesz. Ojciec, wiecznie zajęty w garażu przy zardzewiałych samochodach, tylko wzruszał ramionami, gdy Zosia pokazywała mu swoje szkice.

Zosia, znowu twoje gryzmoły? matka zajrzała na strych, gdzie dziesięcioletnia dziewczynka siedziała z albumem, wycierając ręce o wytarty fartuch. Lepiej byś ziemniaki obrała.

To nie gryzmoły, mamo cicho odpowiedziała Zosia, chowając rysunek zachodu słońca, który widziała wczoraj przez okno. To ja.

Matka westchnęła i wyszła, mrucząc coś o fanaberiach. Jedyną osobą, która widziała w Zosi iskrę, była jej szkolna nauczycielka plastyki, pani Weronika. Starsza kobieta w kolorowych chustach poprawiała jej kredkę z taką czułością, jakby trzymała ptaszka.

Masz dar, Zosiu mówiła, oglądając jej szkice. Nie pozwól, by ktoś go zdusił. Obiecujesz?

Obiecuję szeptała Zosia, a jej serce biło szybciej.

Lecz po szkole marzenia o szkole artystycznej rozbiły się o rzeczywistość. Matka nalegała na normalny zawód, więc Zosia poszła do technikum na księgowość. Tam poznała Krzysztofa czarującego syna lokalnego przedsiębiorcy, którego uśmiech mógł stopić lód. Wydawał się ratunkiem od szarości miasteczka.

Będziesz moją muzą szeptał na pierwszej randce, całując jej dłoń przy starym parkowym źródełku. Uczynię cię szczęśliwą.

Zosia uwierzyła. Pobrali się po roku, wprowadzili do domu jego rodziców, i zaczęła nowe życie. ale z każdym miesiącem Krzysztof coraz częściej przypominał, iż jej miejsce jest w kuchni, nie w pracowni. Jej farby kurzyły się w pudełku, a sztalugi stały się tylko meblem.

Zosiu, gdzie jesteś? głos Krzysztofa wyrwał ją z wspomnień. Stała przy kuchence, mieszając warzywną potrawkę, a w głowie wirowały obrazy niedokończonych obrazów. Zapach cebuli i marchwi wypełniał kuchnię, mieszając się z jej zmęczeniem.

Tutaj zmusiła się do uśmiechu, wycierając dłonie w ścierkę. Obiad prawie gotowy.

Dobrze, na godzinę wpadnę do biura, potem wrócę rzucił okiem na garnek. I, Zosiu Mama znowu pytała, kiedy będziemy mieć dzieci. Chyba czas, co?

Zosia skinęła głową, ale w gardle stanął jej guz. Dzieci? Kochałaby je całym sercem, ale za każdym razem, gdy Krzysztof o tym mówił, czuła, jak jej marzenia oddalają się jeszcze dalej. Jakby ktoś zamykał ją w klatceZosia otworzyła oczy na nowe życie, malując swoje szczęście pociągnięciami pędzla, które już nigdy nie miały zgasnąć.

Idź do oryginalnego materiału