Zaproszono na parapetówkę… i wprawiono w osłupienie: kuchnia jak po eksplozji

newsempire24.com 14 godzin temu

Zaprosili nas na parapetówkę… i wpędzili w szok: kuchnia jak po wybuchu

Ostatnio dostaliśmy zaproszenie od mojego dawnego kolegi, Jacka – on i jego żona przeprowadzili się do nowego wynajmowanego mieszkania w Krakowie i postanowili uczcić nowe lokum. Wydawało się, iż to radosna okazja, więc zgodziliśmy się z żoną z chęcią – z prezentem i w dobrych nastrojach.

Choć od dawna zastanawiałem się – dlaczego wciąż nie mają własnego mieszkania? Razem są już osiem lat, nie mają dzieci, oboje pracują: on jako taksówkarz, ona robi manicure w salonie. Czyżby przez tyle lat nie dało się wziąć chociaż kredytu? Ale cóż, każdy ma swoje priorytety.

Pod blok podeszliśmy z butelką szampana i eleganckim pudełkiem – w środku był nasz prezent: zestaw porządnych kieliszków. Przywitała nas jego żona – Kinga. Miała na sobie wieczorową sukienkę i wysokie obcasy, które wbijały się w miękki linoleum, zostawiając głębokie ślady. Wyglądało to komicznie: strój jak na elegancką kolację, a w tle – odrapane ściany i ponury korytarz.

Weszliśmy do mieszkania. Pierwsze, co rzucało się w oczy, to ogólny stan zaniedbania. Na meblach warstwa kurzu, w przedpokoju na podłodze – piasek, jakby ich pies właśnie wrócił ze spaceru. Starałem się jednak nie skupiać na tym – w końcu nie przyjechaliśmy na kontrolę, tylko w gości.

Skierowałem się do kuchni, żeby postawić prezent na stole. I wtedy jakby ktoś mnie obuchem w głowę uderzył. Zamarłem w drzwiach – tak byłem zszokowany tym, co zobaczyłem.

Stół kuchenny wyglądał, jakby ktoś próbował na nim przetrwać apokalipsę. Sterty śmieci, pomieszane z resztkami jedzenia: tłuste serwetki, kości po kurczaku, słoiczki z przyprawami, na wpół zgniłe jabłko, połamane ciastka. Na środku – słoik po śmietanie, a w środku coś podejrzanie zielonego. Najwyraźniej dawno zapomnieli go wyrzucić.

Na tym wszystkim – kilka brudnych kubków, jeden z zaschniętą torebką od herbaty. Wyglądało na to, iż nikt tu nie zaglądał od co najmniej trzech dni. To nie był zwykły bałagan – to była pełna antyhigiena.

Moja żona, widząc to, westchnęła i cicho zapytała:
– Może pomożemy posprzątać?
Kinga skinęła głową:
– Tak, oczywiście, dzięki, bo my nie zdążyliśmy…

Żona zabrała się do roboty i niedługo stół choć trochę się odsłonił. Ale niesmak pozostał. Zrobiło mi się głupio – i za nich, i za nas. Nie mogłem pojąć, jak dorośli ludzie, bez małych dzieci, pracujący i w pełni sprawni, doprowadzili mieszkanie do takiego stanu.

No tak, każdy ma gorące dni, kiedy brakuje sił na cokolwiek. Ale tutaj widać było zaniedbanie, które narastało tygodniami.

Usiedliśmy do stołu. Z jedzenia – wędzony ser, resztki wędlin, chipsy. Wszystko, co można kupić w sklepie w drodze do domu. Apetit mi przeszedł, choć przyszedłem głodny. Trochę wypiliśmy i niedługo wyszliśmy – tłumacząc się pilnymi sprawami.

W drodze do domu milczeliśmy z żoną. Dopiero po kilku minutach powiedziała:
– Ja bym w takim brudzie nie wytrzymała choćby dnia…

Nie mi oceniać, jak ludzie żyją. Nie mnie osądzać. Ale jedno zrozumiałem na pewno: choćby najpiękniejszy prezent traci sens, gdy ląduje wśród chaosu i obojętności.

A wy zostalibyście na takiej imprezie?

Idź do oryginalnego materiału