Teściowie zaprosili nas do siebie. Widząc ich stół, byłam zszokowana do głębi serca.
Trzy dni przygotowywałam się do wizyty teściów, jakby to był najważniejszy egzamin. Dorastałam we wsi pod Krakowem, gdzie gościnność nie była tylko tradycją, ale świętym obowiązkiem. Od małego uczono mnie, iż gość musi odejść syty i zadowolony, choćby jeżeli trzeba oddać ostatnie. W naszym domu zawsze było pod dostatkiem jedzenia – wędliny, domowe sery, warzywa, przystawki, ciasta. To nie było tylko jedzenie, ale oznaka szacunku, symbol ciepła i hojności.
Nasza córka Ola wyszła za mąż kilka miesięcy temu. Z teściami spotkaliśmy się wcześniej, ale tylko na neutralnym terenie — w kawiarni, na weselu. W naszym domu, przytulnym mieszkaniu na obrzeżach miasta, jeszcze nigdy ich nie było, i denerwowałam się do granic wytrzymałości, jak to wszystko wypadnie. Sama zaproponowałam, aby przyszli w niedzielę — chciałam, byśmy się lepiej poznali. Teściowa, Elżbieta Pawłowska, chętnie przystała na propozycję, a ja natychmiast się rzuciłam w wir przygotowań: zakupy, zapasy owoców, lodów, upiekłam swoje popisowe ciasto z kremem i orzechami. Gościnność mam we krwi, więc dawałam z siebie wszystko, by ich nie rozczarować.
Teściowie okazali się ludźmi niezwykle kulturalnymi — oboje pracują jako wykładowcy na uniwersytecie, z manierami i inteligencją, które od razu budziły szacunek. Bałam się, iż zabraknie nam wspólnych tematów, iż zapanuje niezręczna cisza, ale wieczór minął niezwykle ciepło. Rozmawialiśmy o przyszłości naszych dzieci, żartowaliśmy, śmialiśmy się, rozmawialiśmy do późna. Ola z mężem dołączyli do nas pod wieczór, a atmosfera stała się jeszcze bardziej przyjazna. Na koniec teściowie zaprosili nas do siebie za tydzień. Zrozumiałam, iż im się u nas spodobało, co bardzo mnie ucieszyło.
Zaproszenie mnie uskrzydliło. choćby kupiłam nową sukienkę — granatową, z eleganckim dekoltem, by wyglądać odpowiednio. Oczywiście znowu upiekłam ciasto — kupne mi nie odpowiadają, bo brakuje im duszy. Mąż, Piotr, rano narzekał, iż chce coś zjeść przed wyjściem, ale odparłam: „Elżbieta Pawłowska powiedziała, iż przygotowuje się na naszą wizytę. jeżeli się najemy, będzie jej przykro! Wytrzymaj.” Westchnął, ale posłuchał.
Kiedy przyjechaliśmy do ich miejskiego mieszkania, byłam zachwycona. Wnętrze jak z magazynu: świeży remont, eleganckie meble, stylowe detale. Spodziewałam się czegoś wyjątkowego, czekając na przytulny wieczór. Ale gdy zaprowadzono nas do salonu i zobaczyłam ich stół, serce zamarło z szoku. Był… pusty. Ani talerzy, ani serwetek, ani śladu przekąsek. „Herbata czy kawa?” – zapytała teściowa z lekkim uśmiechem, jakby to było oczywiste. Jedynym poczęstunkiem było moje ciasto, które pochwaliła i poprosiła o przepis. Herbata z kawałkiem ciasta — oto cały nasz „bankiet”.
Patrzyłam na ten pusty stół i czułam, jak w środku narasta żal i zdumienie. Piotr siedział obok, a ja widziałam, jak w jego oczach tli się głodne rozczarowanie. Milczał, ale wiedziałam: odlicza minuty do powrotu do domu. Wydusiłam uśmiech i powiedziałam, iż czas się zbierać. Podziękowaliśmy, pożegnaliśmy się, a teściowie, jak gdyby nigdy nic, ogłosili, iż za tydzień ponownie przyjdą do nas. Nic dziwnego — u nas stół zawsze ugina się od jedzenia, a nie tkwi samotnie z jedną filiżanką herbaty!
W samochodzie, gdy wracaliśmy, nie mogłam przestać myśleć o tej sytuacji. Jak można tak przyjmować gości? Myślałam o naszych rodzinach, o przepaści w pojmowaniu gościnności, która nas dzieli. Dla mnie stół to serce domu, symbol troski, a dla nich, najwyraźniej, tylko mebel. Piotr milczał, ale wiedziałam: marzy o pieczonym kurczaku, który czekał w lodówce. Rano nie pozwoliłam mu go zjeść, a teraz patrzył przez okno z miną człowieka, którego zdradzono. I ja sama czułam się oszukana — nie jedzeniem, ale obojętnością, której nie spodziewałam się po ludziach, którzy stali się częścią naszej rodziny.