Katarzyna nie mogła znaleźć sobie miejsca. Na rękach drzemiącej małej Zosi nie przerywała wpatrywania się w podwórze. Godzina minęła, a ona wciąż stała przy oknie.
Kilka godzin temu jej ukochany mąż Marek wrócił z pracy. Katarzyna była w kuchni, ale on nie zaglądał do niej. Gdy wyszła do pokoju, zobaczyła, jak pakuje swoje rzeczy.
— Dokąd? — zapytała zmieszana.
— Odchodzę. Do kobiety, którą kocham.
— Żartujesz? Coś się stało w pracy? Jedziesz w delegację?
— Nie rozumiesz? Miałem cię dość. W twojej głowie tylko Zosia, mnie nie widzisz, o siebie nie dbasz.
— Nie krzycz, obudzisz córeczkę.
— Widzisz? Znowu tylko o niej myślisz. Facet od ciebie odchodzi, a ty…
— Prawdziwy mąż nie porzuciłby żony z dzieckiem — cicho odpowiedziała Katarzyna i wróciła do córki.
Znała charakter męża. Gdyby kontynuowała tę rozmowę, wybuchłaby awantura. Łzy napływały jej do oczu, ale nie miała zamiaru mu ich pokazać. Wzięła Zosię z łóżeczka i wyszła do kuchni. Tam Marek nie miał po co zaglądać, nie było tam jego rzeczy.
Przez okno widziała, jak wsiadł do samochodu i odjechał. choćby się nie obejrzał, a ona wciąż nie mogła oderwać wzroku od szyby. Może liczyła, iż auto zaraz zawróci, a on przyzna, iż to tylko głupi żart. Nic takiego się nie stało.
Całą noc nie zmrużyła oka. Nie miała do kogo zadzwonić, by opowiedzieć o swoim nieszczęściu. Matka dawno przestała się nią interesować. Cieszyła się, gdy córka wyszła za mąż, i niemal od razu o niej zapomniała. Dla Wandy istniało tylko jedno dziecko — młodszy brat Katarzyny. Miała przyjaciółki, ale to też młode mamy, pewnie teraz śpią. Zresztą, co mogłyby dla niej zrobić?
Zasnęła dopiero nad ranem. Spróbowała zadzwonić do Marka, ale odrzucił połączenie i wysłał SMS: „Nie zawracaj mi głowy”.
Wtedy Zosia zaczęła płakać. Katarzyna podeszła do niej. Nie mogła się załamywać. Odeszedł? Trudno. Ma córeczkę, o którą musi zadbać. Musi myśleć, jak żyć dalej.
Gdy sprawdziła stan konta i gotówkę w portfelu, ogarnął ją strach. choćby jeżeli poprosi właścicielkę mieszkania, by poczekała pięć dni z czynszem do wypłaty zasiłku, i tak nie starczy. A jeszcze trzeba coś jeść. Mogłaby pracować zdalnie, ale Marek zabrał laptop.
Miała jeszcze dwa tygodnie opłaconego najmu, by coś wymyślić. Czas uciekał.
Gdy jednak obdzwoniła znajomych, zrozumiała, iż nie ma szans. Nikt nie zatrudni jej z małym dzieckiem. choćby by umyć podłogi, musiałaby zostawić Zosię z kimś na godzinę lub dwie. A nie miała z kim. Zmiana mieszkania też kilka by dała. Wynajmowali już i tak tanie lokum. Jedynym wyjściem była przeprowadzka do rodziców. Ale ona się spóźniła z założeniem rodziny, a brat ożenił się wcześnie i mieszkał z żoną i bliźniakami u matki. W dwupokojowym mieszkaniu było już pięć osób. Gdyby dołączyła z Zosią, jak się tu pomieścić?
Powiedziała gospodyni, iż wyprowadza się po upływie opłaconego okresu. Nie mogła znaleźć sobie miejsca. Można było wynająć pokój w akademiku, ale sąsiedztwo było takie, iż i wrogowi by go nie życzyła. Pisała do Marka, by pomógł finansowo córce, ale nie odpowiadał. choćby nie czytał wiadomości. Pewnie ją zablokował.
Zostało pięć dni do wyprowadzki. Katarzyna zaczęła pakować rzeczy. Nie było ich wiele, ale musiała czymś zająć myśli. Wtedy zadzwoniono do drzwi.
Otworzyła i stanęła jak wryta. W progu stała Bogumiła — jej teściowa.
„Czyżby czekały mnie jeszcze większe problemy?” — pomyślała Katarzyna, wpuszczając ją do środka.
Z Bogumiłą zawsze miała napięte relacje. Uśmiechały się do siebie, ale w głębi serca nie znosiły się. Już podczas pierwszego spotkania przyszła teściowa dała do zrozumienia, iż Katarzyna jej nie pasuje. Jak wiele matek uznała, iż syn mógł znaleźć lepszą partię. Dlatego Katarzyna od razu powiedziała, iż nie zamieszkają razem. Nie dogadałyby się. Wynajęli więc mieszkanie.
Gdy Bogumiła przychodziła w gości, było jak w tych dowcipach: „Kasiu, a kurz tutaj w ogóle ścierasz?”. Jedzenia, które gotowała Katarzyna, teściowa nie jadła, mówiąc, iż to pasza dla świń. Kiedy jednak Katarzyna zaszła w ciążę, Bogumiła trochę odpuściła. Gdy urodziła się Zosia, oświadczyła, iż dziecko „nie jest po nich”, więc Marek powinien sprawdzić ojcostwo.
Dopiero gdy Zosia skończyła pół roku, Bogumiła zaczęła dostrzegać rodzinne rysy i czasem brała wnuczkę na ręce.
Marek tłumaczył żonie, iż matka wychowała go sama i dlatego jest taka zazdrosna. Prosił, by zniosła jej wizyty, przychodziła przecież rzadko. Choć Katarzyna czasem marzyła o pomocy, nigdy nie prosiła teściowej.
A teraz stała w jej przedpokoju, i to po tym, jak Marek odszedł. Pewnie przyszła, by się na koniec jeszcze znęcać. Ale Katarzynie już wszystko było jedno.
Głos Bogumiły wyrwał ją z zamyślenia.
— Zbieraj się szybko. Nie ma tu dla was miejsca.
— Bogumio, nie rozumiem…
— Co tu rozumieć? Pakujesz się i jedziecie do mnie.
— Do… pani?
— A gdzie niby chcesz iść? Do matki, gdzie „siedem osób na jednej kanapie”?
— Wiedziała pani?
— Oczywiście. Szkoda, iż nie wcześniej. Dziś ten dureń mi powiedział. Mam trzypokojowe mieszkanie. Wszystkim starczy miejsca.
Katarzyna nie miała wyboru. Postanowiła spróbować.
Pierwsze chwile w domu teściowej były pełne obaw. Pokazała jej pokój dla niej i Zosi. Gdy Katarzyna rozpakowała trochę rzeczy i ułożyła córeczkę do snu, weszła do kuchni.
— Kasiu, wiem, iż nasze relacje dalekie są od ideału. Ale spróbuj mnie zrozumieć i, jeżeli możesz, wybacz.
— Bogumio, chciała pani tylko dobrze dla syna…
— Co tam dobrze! — przerwała teściowa. — Byłam egoistką. Dziś zadzwonił i wszystko wyznał. Wybacz mi też, iż wychowałam takiegoLata mijały, a w sercu Katarzyny zagościła cisza, bo choć życie bywa niesprawiedliwe, znalazła swoją przystań w domu, który stał się prawdziwym.