Oślepiający promień słońca przedarł się przez zasłony, oświetlając napięte twarze przy stole, ale choćby on nie był w stanie rozproszyć chłodu, który wypełniał przestronny salon.
— Chcemy z Weroniką zamieszkać tu na parę lat — Krzysztof mówił stanowczo, starając się ukryć drżenie w głosie. — To pomoże nam zaoszczędzić na własne mieszkanie.
Weronika, siedząca obok, nerwowo skubała róg obrusa. Naprzeciw nich, Elżbieta Januszowa, matka Krzysztofa, zastygła z nożem w dłoni, jakby zamierzała przeciąć nie chleb, ale sam pomysł. Wiktor Janusz, ojciec, zamyślony popijał herbatę, unikając spojrzeń.
— Zamieszkać tutaj? — Elżbieta powoli odłożyła nóż. — Z tą… twoją żoną?
— Tak, mamo, z moją żoną — Krzysztof zaakcentował ostatnie słowo. — Mamy dość wynajmowania. To tymczasowe, dopóki nie uzbieramy na kredyt.
— Mamy wolne pokoje — niespodziewanie wtrącił Wiktor, odstawiając filiżankę. — Dwa stoją puste. Dlaczego nie pomóc dzieciom?
Elżbieta spojrzała na męża z wyrzutem:
— A mnie ktoś spytał? Mam znosić obcą kobietę w swoim domu?
— Weronika nie jest obca — Krzysztof poczuł, jak w nim wrze. — To moja rodzina.
— Rodzina! — prychnęła matka. — To przelotna fascynacja, Krzysztof. Widzę ją na wylot. Myślisz, iż cię kocha? Ona chce naszego mieszkania, twoich pieniędzy, twojej części!
Krzysztof zacisnął pięści. Ta rozmowa powtarzała się już tyle razy. Od pierwszego dnia, gdy poznał Weronikę, matka jej nie znosiła — bez powodu, bez wyjaśnień. Może chodziło o to, iż Weronika zaburzyła porządek, w którym Krzysztof był pod pełną kontrolą matki.
— Mamo — Krzysztof starał się mówić spokojnie — jedna trzecia tego mieszkania należy do mnie. Zgodnie z testamentem babci. Mam prawo tu mieszkać.
Elżbieta zbladła:
— Grozisz mi? Własnej matce? To ona cię na to namówiła, co? Nauczyła szantażować!
— Dosyć, Ela — włączył się Wiktor, podnosząc głos. — Krzysztof ma rację. To też jego dom.
— Więc niech mieszka w swojej trzeciej! — Elżbieta zerwała się z miejsca. — W składziku! Albo na balkonie!
Krzysztof powoli wstał, jego cierpliwość się skończyła:
— Dobrze. jeżeli nie po dobroci, sprzedam swoją część. I uwierz mi, znajdę takich sąsiadów, iż pożałujesz. Wyobraź sobie życie obok miłośników hałaśliwej muzyki albo hodowców węży.
— Nie odważysz się — syknęła Elżbieta.
— Masz tydzień na decyzję — Krzysztof ruszył w stronę drzwi. — Potem dzwonię do agenta nieruchomości.
W przedpokoju przystanął, próbując opanować drżenie. Nigdy dotąd nie rzucił matce takiego wyzwania. Ale dla Weroniki, dla ich przyszłości, był gotów na wszystko.
Gdy wrócił do wynajętego mieszkania, w oczach Weroniki zobaczył niepokój.
— Jak poszło? — spytała, choć po jego ponurym wyrazie twarzy już wiedziała odpowiedź.
— Jak zwykle — opadł zmęczony na kanapę. — Ojciec za nami, matka przeciw. Ale dałem jej jasno do zrozumienia: albo mieszkamy u nich, albo sprzedaję moją część.
Weronika zmarszczyła brwi:
— Krzysztof, może nie warto… Damy radę…
— Nie — odparł stanowczo. — Nie ustąpię. Musi cię zaakceptować.
Tydzień minął bez odpowiedzi. Ósmego dnia Krzysztof zadzwonił do agenta:
— Chcę sprzedać moją część mieszkania. gwałtownie i tanio.
Po trzech dniach do domu rodziców zapukali pierwsi „kupcy” — dwóch mężczyzn z tatuażami i odorem alkoholu. Wiktor powitał ich z uśmiechem:
— Proszę, niech obejrzą! Część w dobrym mieszkaniu, centrum miasta!
— A gdzie będzie nasza trzecia? — burknął jeden, rozglądając się po salonie. — Gdzie spać? W łazience?
— To kwestia prawna — mrugnął Wiktor. — Formalnie całe mieszkanie jest wspólne.
Elżbieta, usłyszawszy hałas, wyszła z sypialni:
— Kto to?! — Jej głos drżał z oburzenia.
— Kupcy, kochanie — spokojnie odparł mąż. — Interesują się częścią Krzysztofa.
— Wynocha! — krzyknęła. — Nikt nie będzie mieszkał w moim domu!
Następnego dnia przyszli inni — para o ekscentrycznym wyglądzie, opowiadająca o swojej kolekcji tropikalnych owadów. Elżbieta zbladła, słysząc o „nieszkodliwych pająkach wielkości dłoni”. Trzecia wizyta była jeszcze gorsza: mężczyzna przedstawiający się jako miłośnik nocnych medytacji z bębnami.
Czwartego dnia Elżbieta nie wytrzymała i zadzwoniła do syna:
— Ty naprawdę chcesz sprzedać mieszkanie jakimś wariatom?
— Ostrzegałem — zimno odparł Krzysztof. — Miałaś szansę.
— Dobrze — wycedziła. — Niech ta twoja Weronika przyjeżdża. Ale będą moje warunki!
Wieczorem Krzysztof pojawił się sam, aby omówić szczegóły. Weronika została w domu — nie chciał, by znosiła kolejne upokorzenia.
— Mów swoje warunki — powiedział, patrząc matce w oczy.
— Żadnych jej rzeczy w salonie ani w kuchni — zaczęła Elżbieta. — Jak gotuje, to sprząta po sobie. I żadnych gości!
— A teraz moje — Krzysztof skrzyżował ramiona. — Zajmujemy sypialnię i gabinet. Korzystamy z całego mieszkania na równi z wami. I najważniejsze — przestajesz ją obrażać. Jeden przytyk, a sprzedaję moją część. Bez ostrzeżeń.
Elżbieta zaciElżbieta zacisnęła wargi, ale skinęła głową, a gdy Krzysztof i Weronika w końcu wprowadzili się do własnego mieszkania, zrozumieli, iż czasem trzeba odejść, by ktoś wreszcie zaczął doceniać to, co stracił.