„Zamiast deseru — zupa: opowieść o dobroci, która rozgrzewa bardziej niż obiad”

newsempire24.com 4 dni temu

Marek siedział przy stole, patrząc gdzieś poza Olą. Opowiadała coś, gestykulowała, uśmiechała się, ale on był pogrążony w swoich myślach.

— Marek, w ogóle mnie nie słuchasz. Coś się stało? — zaniepokoiła się Ola.

— Nie, wszystko w porządku — ocknął się. — Mów dalej.

— Ale ja widzę… — nalegała.

— Powiedz, umiesz gotować zupę? — zapytał nagle.

— Co? Jaką zupę? — zdziwiła się dziewczyna.

— No, zwyczajną. Pomidorową, rosół z makaronem…

— No jasne, umiem. Dlaczego pytasz?

— Mam do ciebie prośbę — powiedział poważnie Marek.

Przed drzwiami do mieszkania numer piętnaście od dwóch dni stała reklamówka ze śmieciami. Marek zauważył to, ledwie nie potrącając jej poprzedniego wieczoru. Rano dołączyła kolejna, całkiem mała. Nie było żadnego zapachu, ale wyglądało to dziwnie. Blok był nowy, zamieszkany dopiero od roku.

Gdy wracał wieczorem do domu, torby wciąż tam stały. Pokręcił głową i postanowił porozmawiać z lokatorami rano.

Następnego dnia były już trzy. Marek zmarszczył brwi i zadzwonił. Raz, drugi.

— Idę, idę… — rozległ się zza drzwi kobiecy głos.

Przed nim stanęła starsza pani w okularach i niebieskim swetrze. Uśmiechnęła się, ale wyraźnie zawstydzona próbowała przymknąć drzwi.

— Dzień dobry. To pańska reklamówka. Proszę ją wynieść. Sprzątaczka nie musi tego robić.

— Myślałam… wnuk obiecał przyjechać. Chciałam sama, ale ręce mnie nie słuchają — powiedziała przepraszającym tonem, pokazując drżące dłonie.

— Ja to wyniosę. Niech się pani nie martwi — Marek wziął torby i odszedł.

Wieczorem, gdy tylko wszedł do klatki, drzwi do piętnastego się uchyliły.

— Dobry wieczór. Proszę… — kobieta podała mu banknot. — Za śmieci.

— Nie trzeba. Naprawdę.

— Wejdź pan. Stanie mi ciężko…

Marek przekroczył próg. Skromne wnętrze, kilka mebli. Przy ścianie kartony: z zupkami chińskimi, purée ziemniaczanym i mlekiem UHT.

— To dla mnie nie problem. Tylko proszę nie zostawiać tego na korytarzu. Śmieci mogę zabierać o ósmej rano.

— Dziękuję, Marku. Jestem Anna Nowak. Wszystko mam. Wnuk przywozi raz w miesiącu. Tylko ręce… czasem tęsknię za domowym rosołem — próbowała się uśmiechnąć.

Tego samego wieczoru Marek siedział z Olą w kawiarni. Opowiadała o sukience, którą przymierzyła. On milczał.

— Znów jesteś gdzieś myślami? — nadąsała się.

— Przepraszam. Tak tylko myślę.

— O deserze? Weźmy tiramisu? A może gruszkę w karmelu?

— A ty umiesz gotować zupę? — przerwał nagle.

— To zaproszenie do mnie? Czy chcesz, żebym stała przy garnku w twojej koszulce? Może zupę tajską?

— Zwykłą… Pomidorową, rosół…

— Zamów tu i zanieś swojej babci — rzuciła rozdrażniona Ola. — Od tego są pracownicy socjalni.

Wyszedł z kawiarni zdezorientowany. Wstąpił do sklepu po napój, gdy nagle usłyszał, jak dziewczyna wybiera kurczaka.

— Na zupę? — zapytał.

— Tak. Najlepsza część. Jak domowa.

— A co jeszcze jest potrzebne do rosołu?

Rozmawiali dalej. Miała na imię Kasia. Mieszkała w sąsiednim bloku. Gdy opowiedział jej o starszej pani, odparła:

— Przyjdź za półtorej godziny. Ugotuję garnek.

Przyniósł zupę pani Nowak. Potem wrócił do Kasi.

— Ucieszyła się, jakby nie chodziło o zupę, a o uwagę.

— Bo właśnie o to chodziło — skinęła głową Kasia. — Zupa to tylko pretekst.

Telefon Marka zadzwonił. Ola. Zignorował połączenie.

— No to jesz? Zimne będzie.

Marek się uśmiechnął:

— Zupa naprawdę jest ważniejsza.

Idź do oryginalnego materiału