Stare lustro, czyli jak zięć z teściową się pogodzili
Karolina wróciła do domu późnym wieczorem. W mieszkaniu panowała dziwna cisza. Ani głosu męża, ani zwykłego mamrotania matki.
— Mamo? Bartku? — zawołała, zaglądając do pokoi. Pusto.
„Bartek pewnie w warsztacie w garażu — pomyślała. — A mama?… Czyżby obraziła się i wyjechała?”
Narzuciła kurtkę i wyszła na podwórko. Z uchylonych drzwi garażu sączyło się żółte światło, słychać było podniesione głosy. Gdy weszła do środka, zastygła w miejscu.
Bartek i jej mama, Wanda Stanisławówna, z zapałem pracowali nad antycznym lustrem. Mąż malował ramę, a teściowa, zawiązawszy chustkę i narzuciwszy stary fartuch, coś żywo tłumaczyła.
— Popatrz tylko, jak zabłysło drewno! — zachwycała się Wanda Stanisławówna. — Twoja robota to prawdziwe dzieło sztuki, Bartku!
— Nie przesadzajcie, Wando Stanisławno… Tak tylko, majsterkuję.
— Majsterkuje! — prychnęła teściowa. — Toż to arcydzieło!
Karolina przysiadła na stołku, nie wierząc własnym oczom. Rano byli o krok od awantury…
Wszystko zaczęło się od tego, iż Wanda Stanisławówna wprowadziła się do nich „tymczasowo” po zamknięciu sanatorium, gdzie mieszkała ostatnie dwa lata.
— Mamo, to tylko na kilka tygodni — zapewniała Karolina męża. — Dopóki nie otworzą im nowych miejsc.
— Kilka tygodni — mruknął Bartek. — A ja mam z nią żyć.
Chodził po kuchni, zaciskając pięści, aż w końcu westchnął:
— Może wynajmiemy jej pokój? Właśnie premia ma przyjść…
— Oszalałeś? — oburzyła się Karolina. — Żeby potem całe życie słuchać, jak własna córka wyrzuciła matkę na bruk?
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę. Wanda Stanisławówna, jak zawsze, przyjechała godzinę wcześniej, „żeby sprawdzić sytuację”.
Od progu zaczęła inspekcję:
— Karolinko, kochanie, tapety wam zupełnie wyblakły… A wieszak? Bartku, chociaż śruby dokręć!
Bartek wyszedł do łazienki bez słowa.
W pierwszym tygodniu teściowa przemeblowała mieszkanie, wyszorowała kuchnię do połysku, przejrzała wszystkie szafki i… dotarła do dokumentów Bartka.
— Wando Stanisławno! — podniósł głos Bartek, gdy nie znalazł ważnej teczki. — Gdzie moje papiery?
— Wyrzuciłam — odparła beztrosko teściowa. — Pogniecione były. Wszystko posegregowałam na nowo. I po alfabecie!
Bartek wyszedł bez słowa, trzasnąwszy drzwiami.
Karolina próbowała skupić się na pracy, ale myśli wciąż wracały do domu. Matka — uparta, mąż — zawzięty… A między nimi — ona.
Po pracy od razu pojechała do domu. Mieszkanie było puste. Najpierw się przestraszyła. A potem usłyszała głosy w garażu.
I teraz siedziała, nie wierząc własnym oczom: ci dwoje, których rano musiała rozdzielać, teraz dyskutowali o lakierach i impregnatach, śmiejąc się jak starzy przyjaciele.
— Mamo? — niepewnie zawołała.
— O, przyszła! — Wanda Stanisławówna śmiała się radośnie. — Zobacz, jakie Bartek ma złote ręce! A ja tylko marudziłam, stara chmura…
Zdjęła z warsztatu talerz z pierogami:
— Proszę, usmażyłam. Szłam się pogodzić, a tu… odkrycie!
— Nie uwierzysz! — podskoczył Bartek. — Twoja mama wie wszystko o starych meblach! A ja głowę łamałem, czym ramę zabezpieczyć, a ona — „dodaj oleju lnianego” i wszystko ożyło!
— Mamo? — Karolina patrzyła zdumiona. — Przecież całe życie pracowałaś w księgowości…
— Taki konik — machnęła ręką Wanda Stanisławówna.
— No co ty! — Bartek chwycił malowaną szkatułkę. — Popatrz tylko, jak ona odświeżyła kolory! Ja bym w tydzień nie wymyślił.
— A u was na wsi dużo takich rzeczy? — zapytał nagle z zainteresowaniem.
— Stodoła zapchana! Komody, toalety, półki… Przyjedźcie — zobaczycie sami!
— No to przyjedziemy! — zwrócił się do żony. — Karolino, jedźmy latem do mamy! Wyobraź sobie, ile można zrobić!
Wanda Stanisławówna klasnęła w dłonie:
— Naprawdę? Przyjedziecie?
— Oczywiście!
Usiedli przy prowizorycznym stole nakrytym ceratą. Stały na nim pierogi, czajnik i słoik konfitur.
— Zjemy, a potem pokażę wam jeszcze jeden sekret — mrugnęła teściowa. — Mam pomysł, jak ozdobić tę ramę.
Karolina patrzyła na nich, takich różnych, a jednak bliskich. W piersi coś ścisnęło: no tak, bywa i tak… Czasem szczęście kryje się w najbardziej nieoczekiwanych miejscach — na przykład w starym garażu, pachnącym lakierem i wiórami, gdzie teściowa i zięć znaleźli wspólny język.