Nie chcę więcej widzieć twojej rodziny w naszym domu, to nie jest hotel.
Żeby więcej twoich krewnych nie zawitało pod nasz dach, to nie jest dla nich zajazd powiedziała żona, zmęczona wymaganiami gości.
Nikt się nie spieszył, ale gdy tylko Kinga otrzymała dyplom psychologii, Marek natychmiast się oświadczył, tak bardzo tego pragnęła. Ślub był skromny. Ciotka i wujek Marka zaproponowali, by zaoszczędzone i otrzymane w prezencie pieniądze przeznaczyć na własne życie.
Tak Marek został właścicielem niewielkiej działki pod miastem. Rodzice Kingi sprzedali samochód i przekazali pieniądze młodym na budowę, tym bardziej iż w mieście auto nie było im szczególnie potrzebne.
Kinga trochę bała się życia na przedmieściach, myśląc, iż będzie niewygodnie: woda ze studni, przerwy w prądzie, hodowla kur i palenie w piecu. Marek śmiejąc się, powiedział jej, iż to nie czasy minionego wieku, a za mniejszą sumę niż kosztowałoby mieszkanie w mieście, będą mieli maksymalny komfort i przestrzeń.
Dom stanął zadziwiająco szybko. Pomogło to, iż Marek dostał awans w pracy, a Kinga zaczęła zdalnie prowadzić konsultacje. Rodzice wsparli finansowo, jak mogli, a wujek z ciotką też nie pozostali obojętni.
Helena Aleksandrowna często odwiedzała budowę pod różnymi pretekstami. To przyjeżdżała polecić ulubiony kolor farby, to odpowiednią lampę. Zawsze działała w dobrej wierze, ale z czasem Kinga zaczęła czuć, iż ich prywatna przestrzeń się kurczy. Aż pewnego dnia zupełnie zniknęła, gdy Mikołaj Juriewicz został u nich w prawie ukończonym domu bez zapowiedzi. Miał sprawy w okolicy, zaniedbał się do późna, więc postanowił przenocować u siostrzeńca.
Gdyby uprzedził, byłoby połowę kłopotu. Ale tak bardzo przestraszył Kingę swoją obecnością, iż odtąd zawsze pytała, czy w pokoju jest ktoś, zanim do niego weszła.
Dzieci, wynoście rzeczy tam Helena Aleksandrowna kierowała torbami dzieci i wskazała zapasową sypialnię. Szybciej, bo wasze jedzenie się zepsuje, nim się tu rozgoszczecie! Kinga, zwolnij dzieciom półkę w lodówce, niech swoje produkty tam wstawią rozkazała gospodyni.
Kingę zdziwiło, iż ludzie przywieźli własne jedzenie, ale może chcieli je podzielić się przy stole.
Dzieci, serio, idźcie się urządźcie. Kinga wam wszystko da, czego potrzebujecie, czujcie się jak u siebie Helena Aleksandrowna wciąż krzątała się.
Mikołaj Juriewicz już odpoczywał, przeskakując kanały telewizyjne w salonie. Poprosił Marka, by nalał mu kieliszek koniaku, bo przypomniał sobie, iż w pracy dostał całkiem drogi. Marek wrócił z butelką i dwoma kieliszkami.
Wojtku, niech dziewczyny się martwią, chodź do nas, tu mamy swoją atmosferę! wołał Mikołaj Juriewicz do syna.
Gdy wszyscy się rozpakowali, był już późny wieczór. Kinga biegała, szukając kapci dla gości, ciepłych skarpet, jeżeli zmarzną, albo lekkiego koca, jeżeli będzie za gorąco. Z przerażeniem przypomniała sobie słowa Oli, iż przyjechali nie na długo, i miała nadzieję, iż to tylko powiedzenie. Kto przyjeżdża na tydzień świętować nowy dom? Nie podobało jej się, iż sami zajęli pokój, który Kinga planowała na dziecięcy. Tymczasem na piętrze był już gościnny pokój.
Kinga, potrzebujesz pomocy? spytał mąż.
W końcu ktoś zapytał cicho odparła Kinga. Od nich skinęła głową w stronę stołu pomocy nie doczekasz.
No trudno, wytrzymaj, nie są aż tak natrętni uśmiechnął się Marek i zabrał się za obieranie ziemniaków.
Dzięki odparła Kinga z uśmiechem i mrugnęła do męża.
Do obiadu krewnym zrobiło się nudno i poszli na spacer, a po włóczeniu się po lesie rozeszli się do swoich pokoi, jak mówiła Helena Aleksandrowna, odpocząć.
Marku, zastukaj do nas, jeżeli do piątej się nie obudzimy, żeby do szóstej wszyscy byli przy stole zmęczona pogłaskała Marka po policzku i poszła do swojego pokoju.
To jest danie rybne z przyjemnością odpowiedziała Kinga. Trochę jak pasztet, trochę jak suflet, bardzo delikatne. Spróbuj. Podniosła talerz i podała Oli.
O nie, Wojtkowi tego nie wolno, a Saszka ma alergię na łososia!
Tam jest łosoś przestraszona odparła Kinga.
I jemu też, na wszystkie czerwone ryby ciągnęła Ola, kręcąc głową. A co to za piękne rzeczy?
To skrzydełka z kurczaka w słodko-kwaśnym sosie już ostrożniej odpowiedziała Kinga.
Aha ciągnęła Ola, lustrując stół. Wojtku, przynieś z lodówki pieczonego indyka. Tam jest w folii, duży kawał, zobaczysz!
Wiktor posłusznie wstał, poszedł do lodówki i, trochę poszperawszy, wyjął zawinięty w folię kawał mięsa. Rozwinął go, położył na desce i zaczął kroić na cienkie plasterki.
A propos wyborów żywieniowych, Kingo, myślę, iż wszystkim byłoby lepiej, gdybyście kupili drugą lodówkę do kuchni. Wasza jest za mała dla trzech rodzin, a ja znalazłam dobry model teraz jest na przecenie, wyślę Markowi link uśmiechnęła się Helena Aleksandrowna.
Po co nam druga lodówka i o jakich trzech rodzinach mowa? szczerze zdziwiona spytała Kinga.
No jak to, to przecież po części nasz wspólny dom, budowaliśmy go razem, za wspólne pieniądze, pomagałam wam z wystrojem. Będziemy się tu często zbierać na wspólne święta. Wszyscy jesteśmy różni, więc żeby było wygodnie pod jednym dachem, wymyśliłam kilka rozwiązań. Helena Aleksandrowna grzebała w torebce, szukając telefonu.
Kinga spojrzała na Marka zdumiona, ale on był równie zaskoczony co ona.
Tak, co ja tu miałam teściowa włożyła okulary na łańcuszku, zmrużyła oczy i przybliżyła ekran. Gdzie to było
Mamo, w aplikacji Listy, na pierwszej stronie pomogła jej Ola, nakładając Wiktorowi kolejne kawałki indyka.
Aha, o! uradowana wykrzyknęła Helena Aleksandrowna. Więc, lodówka, ubrania domowe, ciepłe wierzchnie okrycia żeby nie trzeba było wozić swoich













