Mój syn, Kamil, zawsze był moją dumą. Wychowywałam go samotnie, odkąd jego ojciec odszedł, gdy Kamil miał zaledwie pięć lat. Robiłam wszystko, żeby niczego mu nie brakowało – pracowałam po godzinach, odmawiałam sobie przyjemności, byle tylko mógł mieć lepsze życie. Chciałam być nie tylko matką, ale i opoką, na której zawsze mógł polegać.
Kamil był zdolny, ambitny, zawsze pełen marzeń. Kiedy dostał się na studia w innym mieście, byłam dumna, ale też pełna obaw. „Mamo, poradzę sobie” – zapewniał, gdy pakował walizki. „Nie musisz się o nic martwić.”
Na początku tak właśnie było. Kamil regularnie dzwonił, opowiadał o zajęciach, o nowych znajomych, o życiu w akademiku. Byłam szczęśliwa, iż radzi sobie tak dobrze. Ale gwałtownie zaczęły pojawiać się prośby.
„Mamo, potrzebuję pieniędzy na książki” – mówił, a ja wysyłałam przelew bez wahania. „Mamo, nie starcza mi na jedzenie, wszystko jest takie drogie.” I znowu przelewałam pieniądze, tłumacząc sobie, iż to tylko przejściowe.
Z czasem prośby stawały się coraz częstsze, a kwoty coraz większe. „Mamo, znajomi planują wyjazd, a ja nie chcę być jedynym, który zostanie w domu.” „Mamo, muszę kupić nowy laptop, stary już nie daje rady.” Każda prośba była uzasadniona, każda brzmiała logicznie, ale gdzieś w głębi czułam, iż coś jest nie tak.
Po studiach Kamil wynajął mieszkanie z przyjaciółmi. „To już dorosłość” – powiedział mi z uśmiechem. „Teraz zaczynam swoje życie.” Byłam dumna, ale nie spodziewałam się, iż moje wsparcie finansowe nie zakończy się wraz z jego wyprowadzką.
„Mamo, potrzebuję pieniędzy na czynsz” – powiedział pewnego dnia. „Na razie nie znalazłem pracy, ale to tylko kwestia czasu.”
„Dobrze, Kamil, ale musisz zacząć się usamodzielniać” – odpowiedziałam, czując lekkie napięcie.
„Wiem, mamo, to tylko tymczasowe” – obiecał.
Ale miesiące mijały, a sytuacja się nie zmieniała. Każda rozmowa kończyła się kolejną prośbą o pieniądze. Czynsz, rachunki, jedzenie, choćby imprezy – wszystko wydawało się moim obowiązkiem. Kiedy próbowałam zapytać, dlaczego nie szuka pracy, Kamil zbywał mnie wymówkami. „Rynek jest trudny, mamo. Potrzebuję czasu.”
Pewnego dnia zebrałam się na odwagę i powiedziałam wprost: „Kamil, nie mogę dłużej finansować twojego życia. Musisz wziąć odpowiedzialność za siebie.”
Jego reakcja była dla mnie szokiem. „Naprawdę, mamo? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem, teraz chcesz mnie zostawić na lodzie?” – powiedział z wyrzutem.
„Co dla mnie zrobiłeś, Kamil?” – zapytałam, nie wierząc własnym uszom.
„Zawsze byłem dobrym synem, mamo. Zawsze byłem dla ciebie wsparciem. A teraz, kiedy ja potrzebuję pomocy, odwracasz się ode mnie.”
Te słowa były jak cios w serce. Czy rzeczywiście byłam złą matką? Czy może sama stworzyłam sytuację, w której Kamil uważał, iż jestem zobowiązana do płacenia za wszystko, co potrzebuje?
Dziś nasze relacje są napięte. Kamil wciąż oczekuje, iż będę go wspierać, a ja coraz częściej czuję się jak bankomat, a nie matka. Zastanawiam się, czy gdzieś popełniłam błąd. Czy za bardzo go chroniłam? Czy nie nauczyłam go, co to znaczy być odpowiedzialnym?
Każdego dnia zadaję sobie pytanie: czy naprawdę pomagam mu, czy tylko pozwalam mu unikać dorosłości? I czy kiedykolwiek przestanie oczekiwać ode mnie, iż będę rozwiązywać jego problemy?
Miłość matki to piękna rzecz, ale dziś widzę, iż czasem może być też pułapką. Może, paradoksalnie, zbyt wielka troska może zaszkodzić bardziej, niż pomóc.