Wyszłam za maminsynka i teraz wszystko musi być 'jak u mamy’ — dłużej tego nie wytrzymam!

polregion.pl 2 dni temu

Do tej pory nie mogę pojąć, jak mogłam to przeoczyć. Jak mogłam nie zauważyć, iż pod tą stateczną powierzchownością trzydziestoośmioletniego mężczyzny kryje się zwykły, uzależniony od matki syn. Na pierwszy rzut oka wydawał się dorosły, zdecydowany, choćby charyzmatyczny. Po rozwodzie, mieszkał osobno, wynajmował swoje mieszkanie. Myślałam – dojrzały. Okazało się, iż dojrzałość była tylko pozorna.

Ja też miałam już za sobą nieudany związek – pierwsze małżeństwo rozpadło się przez infantylność męża. Tamten całe dnie spędzał przed komputerem, choćby nie szukając pracy. Po tym doświadczeniu postanowiłam: następny musi być starszy. Niestety, wiek to nie gwarancja dojrzałości.

Z obecnym mężem poznałam mnie przez… jego mamę. Pracowałam wtedy dorywczo w sklepie, a ona była naszą stałą klientką – miła, uśmiechnięta, życzliwa. Powtarzała: „Szkoda, iż nie mam takiej synowej jak ty”. Potem zjawiał się jej syn, zalecał się według podręcznikowego schematu. A ja uwierzyłam – w jego troskę, stabilność, opiekę. Wyszłam za mąż, wprowadziliśmy się do jego starego mieszkania.

Pierwszy szok – wnętrze. Wszystko wyglądało jak z późnego PRL-u: dywany na ścianach, kryształy w witrynie, meble z lat sześćdziesiątych. Delikatnie zasugerowałam: „Może odświeżymy? Choćby mały remont?”. On na to: „Co ty?! To wszystko wybierała mama. Szkoda tego wyrzucać!”. choćby zdjęcie dywanu ze ściany było walką. Krzyczał, jakbym wydłubała serce jego matki.

Potem było jeszcze gorzej. Nie wolno wyjmować zastawy z szafki, bo „teraz już takich rzeczy nie robią”. Jego słowa brzmiały identycznie jak jej. A ona zaczęła bywać coraz częściej. Oczywiście za jego namową.

Od progu zaczynały się pouczenia: dlaczego nie używam miotły, tylko odkurzacza? Po co zdjęliśmy dywan? I główne: „Wszystko powinno być tak jak u mnie, wtedy synowi będzie lepiej”. Potem przyszła kolej na kuchnię. „Ty barszczu nie tak gotujesz! Mój syn je tylko z zasmażką i tłustą śmietaną”. Pewnego dnia nie wytrzymałam: „A potem będziecie z nim biegać po lekarzach? To nie jedzenie, tylko przepis na wrzody!”.

Spróbowałam wymienić meble – teściowa przypomniała: „Przecież ty tu przyszłaś z pustymi rękami!”. Czy powinnam była przynieść własną „ściankę”? Pracuję, może na razie jako ekspedientka, ale staram się i planuję lepszą pracę. Mój mąż też dobrze zarabia. Dlaczego nie mam prawa decydować w tym domu?

On… coraz bardziej upodabnia się do matki. Niedawno rzucił: „Może zaczniesz oglądać seriale, żebyś miała o czym z mamą pogadać?”. Obłęd. Telewizora nie włączam, i tak spędzam z nią za dużo czasu – przychodzi prawie codziennie, jak w harmonogramie. Opowiada, iż źle prasuję, źle myję podłogę, źle zamykam szafki.

Nie powiem, iż jest zła. Nie. Po prostu… jest za dużo. Zbyt natrętna, zbyt kontrolująca. Najgorsze, iż mąż nie widzi w tym nic złego. Dla niego to norma. A ja nie chcę tak żyć. Nie chcę stać się kopią jego matki. Chcę mieć własne życie, urządzać dom po swojemu.

Tak, to nie moje mieszkanie. Tak, nie wniosłam tu majątku. Ale włożyłam w to serce. I nie zamierzam zmieniać swojego życia w filię muzeum PRL-u pod dyktando teściowej.

Chcę dziecka. Ale nie chcę, żeby wychowywało się w takim modelu rodziny. Nie chcę, by rosło pod matczynym dyktatem, jak mój mąż. On już nie jest chłopcem. Najwyższy czas, by zrozumiał: jak się żenisz, to się usamodzielniaj. A jeżeli nie… może powinnam zrobić to za niego. Póki jeszcze mogę.

*Niektóre więzi warto zerwać, zanim zaczną dusić.*

Idź do oryginalnego materiału