Tradycyjny Przepis Rodzinny: Sekret Smaku Przekazywany z Pokolenia na Pokolenie

polregion.pl 7 godzin temu

Rodzinny przepis

Naprawdę chcesz wyjść za mąż za kogoś, kogo poznałaś w internecie? Ludmiła Kazimierzowa przyglądała się przyszłej synowej z wyraźnym sceptycyzmem, jakby ta próbowała przemycić do domu fałszywe banknoty. Jej ciężki, oceniający wzrok przemierzył skromną fryzurę Alicji i jej prostą sukienkę. Przecież choćby się dobrze nie znacie!

Alicja poczuła, jak po plecach przebiegają jej dreszcze. Siedzieli w kuchni bloku z wielkiej płyty, w którym wychował się Marek. Kuchnia była mała, ale przytulna i lśniąca czystością. W powietrzu unosił się zapach wanilii i starego parkietu.

Mamo, daj już spokój wtrącił się Marek, obejmując narzeczoną za ramiona. Nie poznaliśmy się w internecie, tylko w klubie książki. Najpierw rozmawialiśmy online. Pół roku! A Alicja jest wspaniała!

Poznali się przypadkiem. Alicja prowadziła niewielkiego bloga o zapomnianych książkach. Marek, programista z cichą pasją do klasyki, natknął się na jej wpis o Zbrodni i karze. Ich dyskusja przeniosła się do prywatnych wiadomości, a potem w długie rozmowy telefoniczne. Odkryli, iż śmieją się z tych samych żartów, cenią te same rzeczy ciszę, uczciwość, zapach książek. Pierwsze spotkanie pod pomnikiem Mickiewicza nie było randką, ale naturalnym przedłużeniem rozmów. Z Alicją czuł się niespodziewanie swobodnie, jak w domu. Ona zaś dostrzegła w nim nieśmiałego mężczyznę o głębokim wnętrzu.

Wspaniała prychnęła Ludmiła Kazimierzowa, celowo głośno brzękając łyżeczką o porcelanową filiżankę. A to, iż z innego miasta, bez pracy tutaj, i w ogóle kto wie, co jej w głowie siedzi Syna wychowałam, wykształciłam, a tu nagle jakaś przybłęda

Alicja zacisnęła zęby, ale milczała.

Zrozumiała już jedno: teściowa widzi w niej nie człowieka, ale abstrakcyjne zagrożenie obcą dziewczynę, która chce zabrać syna spod matczynej opieki. Ludmiła Kazimierzowa była kobietą, której życie opierało się na jasnych zasadach i bezkompromisowej walce ze słabościami. Po śmierci męża pięć lat temu jeszcze mocniej otoczyła syna swoją troską.

Pierwsze próby zbliżenia się do teściowej spełzały na niczym.

Gdy Alicja, starając się jak mogła, upiekła szarlotkę z cynamonem i anyżkiem, jak u swojej babci, Ludmiła Kazimierzowa, odgryzając malutki kawałek, mruknęła:

Za słodka. U nas w rodzinie tak się nie robi.

Gdy Alicja zaproponowała pomoc w porządkach, usłyszała suche:

Nie trzeba. Ja wiem, gdzie co leży. Potem pół roku będę szukać.

Pozostawiony sam na sam z Alicją w swoim pokoju, wśród modeli samolotów i książek z fizyki, Marek tylko rozłożył ręce:

Nie bierz tego do siebie. Mama po prostu taka jest. Swoja, ale kolczasta jak jeż.

Staram się cicho odpowiedziała Alicja, patrząc przez okno na identyczne balkony. Tylko życie w stanie zimnej wojny jest bardzo męczące, a wyprowadzić się od niej nie możemy jeszcze długo.

Ale Alicja się nie poddała. Wierzyła, iż do każdej twierdzy jest tajne przejście.

Pewnego sobotniego ranka Ludmiła Kazimierzowa, wycierając półki, wyciągnęła stary album i zaczęła go przeglądać. Alicja poprosiła o pozwolenie i usiadła obok. Zauważyła, jak teściowa zatrzymała wzrok na pożółkłym zdjęciu, na którym stała młoda i uśmiechnięta obok wysokiego, ciemnowłosego mężczyzny.

Kto to? ostrożnie zapytała.

Ludmiła Kazimierzowa drgnęła, jakby przyłapana na czymś zakazanym.

Mój brat, Andrzej westchnęła, a w jej głosie po raz pierwszy zabrzmiała nie kolczastość, ale zmęczony smutek. Pokłóciliśmy się. Dwadzieścia lat temu, jeżeli nie więcej.

O co? zaryzykowała Alicja, bojąc się spłoszyć chwilę szczerości.

O głupotę. Dzieliliśmy działkę po rodzicach. Oboje uparci jak osły. Powiedział mi coś przykrego, ja mu oddałam. I tyle. Mieszkamy w tym samym mieście, a jakby w innych światach.

Alicja milczała, ale w jej głowie już rodził się plan. Przypomniała sobie, jak Marek mimochodem wspomniał, iż matka stała się jeszcze bardziej zamknięta po tej kłótni.

Tydzień później, spotkawszy w klatce gadatliwą sąsiadkę, ciocię Halinę, Alicja przypadkiem zagadnęła ją o rodzinę męża.

Ach, Ludka i jej brat! zawołała sąsiadka. Przecież oni byli nierozłączni! Andrzej Kazimierz mieszka teraz w nowym osiedlu. W zeszłym roku ciężko chorował, miał operację serca. Dzieci są w Warszawie, on sam, biedak.

Wieczorem, gdy Marek czytał, a Ludmiła Kazimierzowa robiła na drutach skarpety, Alicja delikatnie zaczęła:

Ludmiła Kazimierzowo, wiedziała pani, iż brat w zeszłym roku miał operację serca?

Druty w rękach teściowej zastygły. Zbladła:

Co?! Skąd wiesz?!

Mówiła mi dziś ciocia Halina. Powiedziała, iż teraz jest sam, dzieci wyjechały, potrzebował pomocy, a nie miał komu pomóc

Ludmiła Kazimierzowa nie odpowiedziała. W milczeniu wyszła do swojego pokoju. Alicja słyszała, jak chodzi za ścianą. Cały wieczór upłynął w ciężkiej ciszy.

Następnego ranka teściowa, zwykle nieśpiesząca się z wstawaniem, była już na nogach.

Wpadnę do koleżanki burknęła, zakładając najlepszy płaszcz.

Wróciła pod wieczór. Oczy miała czerwone od płaczu, ale nie było w nich zwykłej chłodu. Na twarzy nowe, miękkie i niepewne spojrzenie. Zobaczywszy Alicję w kuchni, zatrzymała się w drzwiach:

Dziękuję rzuciła krótko i wyszła, niezdolna powiedzieć więcej.

Jak się później okazało, wsiadła do autobusu i pojechała pod dom brata. Stała pod blokiem pół godziny, nie mogąc się zdecydować na dzwonek. W końcu zebrała się na odwagę. Brat otworzył drzwi, przez chwilę milcząco się sobie przyglądali, dwoje siwiejących uparciuchów, aż wreszcie rzucili się sobie w ramiona, płacząc i śmiejąc się nad głupotą dawnych uraz wob

Idź do oryginalnego materiału