Wynajmująca pokój: historia lokatorki w polskim mieszkaniu

newsempire24.com 1 tydzień temu

**LOKATOR**

Czterdziestoletni technolog, Jan Kowalski, opuścił żonę. Zostawił mieszkanie, cały dobytek, zabrał tylko starego malucha, który dostał po ojcu. Do niego wrzucił walizkę z osobistymi rzeczami.

Nie chciał zajmować się podziałem majątku: „Córka rośnie, niech to wszystko będzie dla niej”. Z żoną od dawna nie mieli porozumienia; ostatnio słyszał od niej tylko dwa słowa: „Daj pieniądze”. Jan oddawał pensję, premie, trzynastą pensję, a żonie wciąż ich brakowało. Zobowiązał się płacić alimenty co miesiąc i dodatkowo pomagać córce.

Pierwsze dni mieszkał u kolegi, potem dostał pokój w akademiku, a jako cennego specjalistę wpisano go na listę oczekujących na mieszkanie. Było to w latach 80. ubiegłego wieku – w tamtych czasach przydzielano je bezpłatnie.

Jan spędził dwa lata w akademiku, czekając, aż zakład wybuduje dziewięciopiętrowy blok. W końcu wezwano go do związków zawodowych:
„Jan Kowalski” – powiedział przewodniczący – „jesteś sam, należy ci się kawalerka, ale możemy ci dać dwupokojowe mieszkanie, choć małometrażowe. Jesteś świetnym fachowcem, więc bierz klucze”.

Jan był zaskoczony: „Dziękuję, cieszę się, iż wreszcie będę miał swoje miejsce”.

Miesiąc później spakował skromny dobytek – głównie książki techniczne – i ruszył maluchem pod nowy adres.

Winda jeszcze nie działała, więc wszedł na piąte piętro piechotą. Z bijącym sercem podszedł do drzwi z numerem 72, wyjął klucz… i okazało się, iż nie pasuje. Wtedy usłyszał szelest i szepty za drzwiami. Zaczęła się kołatać, ale nikt nie odpowiadał. Znalazł więc dozorcę, który otworzył. W środku stały porozrzucane paczki – ktoś już tam mieszkał. W przedpokoju spotkała go kobieta, patrząca ze strachem na dwóch mężczyzn.

„Nie wyprowadzę się i nie macie prawa nas wyrzucić – mam dzieci” – powiedziała.

Jan zobaczył dwóch chłopców, siedmio- i ośmiolatków, którzy też wyglądali na przestraszonych. Próbował wytłumaczyć, iż to jego mieszkanie, iż ma przydział, a ona zajęła je nielegalnie.

„Spróbuj tylko wyrzucić nas na ulicę, na mróz!” – krzyczała z rozpaczą.

Jan odszedł. W związkach zawodowych opowiedział całą sprawę. Okazało się, iż kobieta – wdowa – mieszkała w rozpadającym się baraku z garstką alkoholików. Zimą nie dało się go ogrzać. Uderzała do miejskiego urzędu, stała w kolejce, ale ciągle ją przepychano. W końcu, nie wytrzymując, wprowadziła się do nowego bloku.

„Wyrzucimy ją” – oznajmił przewodniczący. „Pozew, eksmisja – potrwa to trochę, ale musisz uzbroić się w cierpliwość”.

„A może da się to rozwiązać polubownie?” – zapytał Jan.

„Spróbuj z nią pogadać, ale wątpię. Te matki z dziećmi nie liczą się z prawem” – wzruszył ramionami.

Jan wrócił do mieszkania, chcąc przemówić kobiecie do rozsądku. Akurat naprawiano zamek.

„Porozmawiajmy spokojnie” – powiedział. „Zajęłaś cudze mieszkanie, prawo nie jest po twojej stronie”.

„A ty uważasz, iż sprawiedliwie dostałeś to mieszkanie?”

„Tak, pracuję w zakładzie dwadzieścia lat”.

„A ja mam dzieci i nie zamierzam z nimi zamarznąć w dziurawym baraku”.

„Rozumiem, ale dlaczego właśnie moje mieszkanie?”

„Tak wyszło. Tobie przecież dadzą nowe”.

Jan odszedł z niczym. Tymczasem sprawa eksmisji ruszyła. Odwiedzili ją urzędnicy, dali czas na wyprowadzkę.

Gdy Jan dowiedział się, iż kobieta wróci do lodowatego baraku, znów do niej poszedł. Zastał ją z płaczem, chłopcy przytulali się do matki.

„Musicie się wyprowadzić, bo ja też nie mam gdzie mieszkać”.

Kobieta ciężko westchnęła i usiadła.

„Dlaczego miasto wam nie pomaga?” – spytał Jan.

„Chodziłam, ale ten urzędnik tylko mnie odsyłał. Mówił: »Czekajcie«”.

„To pojedziemy teraz”.

Posłuchała. Zwykle nieśmiały Jan poczuł nagłą determinację. Wszedł do urzędu, prawie wparał się do gabinetu.

„Kobieta czeka na mieszkanie, a wy ją przepychacie. Może powołać komisję, by sprawdzić tę kolejkę?”

Urzędnik złagodniał, uśmiechnął się i obiecał, iż za dwa miesiące dostanie dwupokojowe mieszkanie w nowym bloku. Jan choćby zobaczył dokumenty.

„Jeśli nie dostanie, wrócę” – rzucił na odchodne.

W mieszkaniu kobieta zaczęła pakować rzeczy. „Wrócimy do baraku, i tak nam pan pomógł”.

„Słuchajcie – przerwał Jan. – Zajmijcie salon, ja będę w sypialni. Jak wasz dom będzie gotowy, się wyprowadzicie. I nie bójcie się – nie wezmę od was pieniędzy”.

Kobieta rozpłakała się z wdzięczności.

Jan pracował nad projektem, wracał późno. Zawsze czekała na niego kolacja. Rano przygotowywała śniadanie dla niego i chłopców. Chciał jej dawać pieniądze, ale odmawiała: „Chociaż tak się odwdzięczę”.

Pewnego wieczoru zadzwoniła była żona, która od trzech lat się nim nie interesowała.

„Nie bez powodu mówią, iż przygarnąłeś lokatorkę” – rzuciła od progu.

Jan wyprowadził ją za drzwi.

Lokatorka się speszyła, ale Jan uspokoił ją: „Żona i córka mają świetne mieszkanie”.

Wiosną kobieta dostała w końcu swoje mieszkanie. Jan pomógł jej się przeprowadzić. Żegnała się ze łzami: „Dziękuję, panie Janie, za dobre serce”.

Gdy ona urządzała nowy dom, Jan złamał nogę i trafił do szpitala. Odwiedzali go koledzy, córka. Potem przyszła ona, nieśmiało siadając na krześle.

„Przyniosłam panu obiad”.

Jan wziął ją za rękę: „Mieszkaliśmy razem, a nigdy nie zjedliśmy kolacji. Jak wyjdę, zapraszam do siebie”.

Pobrali się. Chłopcy zyskali ojca, ona – oddanego męża. Rok później urodził się kolejny syn, a oba mieszkania zamienili na większe. Jan wracał wieczorami do domu pełnego dzieci i ukochanej żony. I wszyscy byli szczęśliwi pod jednym dachem.

**Lekcja? Czasem życzliwość zmienia więcej niż twarde prawa.**

Idź do oryginalnego materiału