Wyrwałam go z tamtego świata, a on znalazł sobie inną. Ale mój pożegnalny prezent ich zrujnował.
Odchodzę od ciebie, Anno.
Te słowa, wypowiedziane obojętnym, obcym głosem, przecięły przytulną ciszę wieczoru jak nóż.
Widelec wypadł z osłabionych palców Anny i zadźwięczał o talerz. Świąteczny stół, który przygotowywała dwie godziny, świece wszystko to nagle stało się złą, absurdalną dekoracją.
Co? Jak to odchodzisz? Henryku, co ty mówisz? jej głos się załamał. Przecież przeszliśmy przez tyle ja A dziś przecież nasza rocznica ślubu
Chciała, żeby ten wieczór był wyjątkowy 10 lat od dnia, gdy się pobrali. Tylko dla nich dwojga. Wieczór, który miał być symbolem tego, iż wszystko złe już minęło.
Po wypadku jej mąż, Henryk, zmienił się stał się cichy, zamyślony. Anna zrzucała to na powolną rekonwalescencję. Wierzyła, iż jej miłość i troskliwość stopią ten lód.
Ale teraz on nie patrzył na nią. Patrzył na swoją matkę, która właśnie wtargnęła bez zaproszenia do ich domu.
Helena Piotrowska, teściowa, promieniała. Ubrana jak na święto, z jaskrawą szminką na wąskich wargach, podeszła i położyła rękę na ramieniu syna z wyrazem protekcjonalnej pewności. Nie przyszła w gościnę. Przyszła na egzekucję.
Właśnie, rocznica! jej głos kapał jadem. Czas skończyć tę farsę! Zawsze wiedziałam, iż mojemu synowi potrzeba innej kobiety, równej mu, a nie pielęgniarki-służącej!
Serce Anny ominęło uderzenie. Pielęgniarka-służąca Czy to o niej?
I znalazłam ją! uroczyście oznajmiła Helena Piotrowska, ignorując zesztywniałą synową. Córka mojej najlepszej przyjaciółki, Krysia! Mądra, piękna, ma własne mieszkanie w centrum! Nie będzie ci, synu, przypominać o przetartych zupkach!
Okazało się, iż wszystko było już postanowione. Gdy ona walczyła o jego życie, oni potajemnie urządzali oględziny. Szukali jej zastępczyni. Jak zużytej rzeczy.
Henryk kiwał głową, zgadzając się z każdym słowem matki. W jego oczach nie było winy, ani żalu. Tylko zimne, zmęczone znudzenie.
Zrozum, Anno. Gdy leżałem tam, w szpitalu, bezradny byłaś potrzebna. Teraz znów stoję na nogach. I potrzebuję kobiety, która inspiruje do czynów, a nie przypomina o mojej słabości.
To był koniec. Całkowity. Nieodwołalny. Wyrok wydany przez dwoje bliskich i wykonany w dniu rocznicy ich ślubu.
Jak w niemym kinie, przed oczami Anny przemknął ostatni, najcięższy rok jej życia. Nie życia przetrwania.
Pamiętała tamten telefon. Ten obojętny, urzędniczy głos w słuchawce, który stał się początkiem jej osobistego piekła: Pani mąż miał wypadek, jest w reanimacji.
Potem szpital. Nieskończone białe korytarze pachnące chlor