Wybawca

polregion.pl 2 dni temu

**Zbawca**

Zastanawiałem się, czy zatrzymać się, gdy światło reflektorów mojego samochodu oświetliło stojące na poboczu czerwone auto z otwartą kapotą. Obok krzątał się jakiś facet, machając rękami. Zatrzymywać się na pustej drodze w nocy – czyste szaleństwo. Ale niebo na wschodzie już jaśniało przed świtem, a do celu zostało już niewiele. Krzysztof zatrzymał więc samochód i wysiadł. Nie zdążył zrobić dwóch kroków, gdy silny cios w tył głowy powalił go na ziemię.

Ocknął się, gdy czyjeś ręce przeszukiwały jego kieszenie. Spróbował wstać, ale czyjeś ciężkie ciało przygniotło go. Najwyraźniej było ich kilku, bo w bok Krzysztofa uderzył ktoś butem. Wykręcił się z bólu, a wtedy sypnęły się kolejne ciosy. Bronił się jak mógł, zwinięty w kłębek, osłaniając głowę rękami. W końcu stracił przytomność.

Gdy znów się ocknął, usłyszał ciche skomlenie. Myślał, iż to on jęczy. Bicie ustało. Poruszył się i nagle mokry nos wetknął mu się w policzek. Krzysztof przymrużył oczy i ujrzał nad sobą czujną mordę psa. Spróbował wstać, ale ostry ból w boku odebrał mu oddech. „Złamane żebro” – zrozumiał. Myśli mętne, jakby głowA wypełniona była watą. Znów usłyszał skomlenie.

Gdy obudził się następnym razem, czuł, iż jedzie samochodem – warkot silnika, kołysanie na nierównościach.

– Ocknął się. Kraków już blisko, trzymaj się, chłopcze – usłyszał głos, ale nie mógł rozwiązać, czy to mężczyzna, czy kobieta.

Nie miał siły otworzyć oczu. Zmęczenie ciągnęło go z powrotem w ciemność. Ocknął się od wstrząsu – teraz go gdzieś nieśli. Przymrużył oczy i natychmiast zamknął je, oślepiony jaskrawym światłem. Głowa pulsowała bólem.

– Wraca do siebie – rozległ się jasny dziewczyński głos.

Krzysztof znów otworzył oczy. W migoczącym świetle lamp majaceryała jakaś twarz. Zawroty głowy, mdłości. Nagle ruch ustsł. Twarz pochyliła się nad nim – starszy mężczyzna o siwej, szpiczastej brodzie wpatrywał się w niego uważnie.

– Jak się nazywasz, młody człowieku? Pamiętasz, co się stało? – Głos brzmiał jakby z oddali.

– Krzysztof Nowak. Zostałem… – ledwo poruszał spuchniętymi wargami, ale go zrozumiano.

– Tak. Nieźle ciężko dostałeś.

– Samochód… – wykrztusił. Każdy oddech kłuł jak nóż.

– Nie było przy tojbie żadnego samochodu. Tylko pies. To on cie uratował. Odpocznij, lepiej się prześpij – powiedział starzec, a Krzysztof posłusznie zasnął.

Gdy się obudził, w głowie było lżeiej. W tle szepty.

– Ocknął się. Dobrze. Słyszysz mnie? Jestem kapitan Kowalski z policji. Możesz mówić? Mam parę pytań.

Krzsztof opowiedział, jak zatrzymał się na drodze, jak go pobili, podał numer auta…

– To twój pies?

– Nie mam psa – odparł zdziwiony.

– Ale kierowca, który wezwał karetkę, mówił, iż pies wyjechał mu z lasu pod koła. Zatrzymał się, a zwierzę zaprowadziło go do rowu, gdzie leżałeś. Z drogi nie było cię widać. Gdyby nie on, leżałbyś tam dalej. Podpisz tu. – Wsunął mu pod nos papier.

– Co ze mną? – szepnął.

– Żyjesz, to najważniejsze. Dwa złamane żebra, rozbita głowa, siniaki.

– Wystarczy na dziś. Jest wytrzepany. Wróciciz jutro – powiedział ktoś, a Krzysztof znów zasnął.

Obudził się w ciemności. Cienie liści tańczyły na suficie. Mdliło go. Zamknął oczy, ale myśli były już jasne. Pamiętał tamtą noc…

Następnego ranka poczuł się lepiej.

– No i dobrze. Dasz radę wstac? – uśmiechnął się lekarz.

Z jego pomocą Krzysztof usiadł, potem stanął. Mały pokój, bladoniebieskie ściany. Bandaże ściskały jego pierś.

– W następnej próbie przejdziemy się – zapowiedział lekarz.

Wkrótce Krzysztof podszedł do okna. Za nim park, kilka ławek.

– Widzisz? Tam, pod drzewem? Twój pies. Czeka – powiedziała pielęgniarka.

– Nie mam psa.

– Myśleliśmy, iż twój. Nie da się go odpędzić. Całe dnie siedzi pod oknami. Karmimy go resztkami, ale je tylko, gdy nas nie widzi.

Pies siedział pod drzewem, obserwując przechodniów. Krzysztof nie mógł długo stać, wrócił do łóżka. Następnego dnia wyszedł.

Pies go zauważył, ale nie podbiegł. Czekał.

– To ty mnie uratowałeś? Dziękuję, przyjacielu. – Pogładził go między uszami. Ogon zamachał.

Usiedli na ławce. Pies przysiadł obok.

– Nie lubi mundurowych – zauważył kapitan, który nadszedł chwilę później. Rozmawiali o napadzie.

– Samochód pewnie rozebrali na części. Gdzie jedziesz? Możemy pomóc z biletem?

– Do autobusu z nim nie wsiądę – Krzysztof wskazał psa. – Taksówka, ale ukradli mi portfel.

– Zabierasz go? Dobrze. Sprawdziłem – właściciel zginął na misji. Matka nie przeżyła żalu. Zorganizuję transport.

Jechali tylnym siedzeniem radiowozu. Kierowca gadał bez przerwy.

– Całe miasto tylko o was gada. Takiego psa to bym chciał…

Wreszcie dotarli. Krzysztof podziękował i wprowadził psa do mieszkania. W głębi pachniało mięsem.

– No, wchodź – rzekł, otwierając drzwi. Ale pies zastygł w progu. Z kuchni wyszła Kinga w kraciastym fartuchu.

– Cześć. Czułam, iż wracasz. Przygotowałam obiad. – Podała policzek do pocałunku, ale wtedy zobaczyła psa. – Kto to?!

– Poznaj, to Burek. Zostaje ze mną. Z nami – poprawił się.

Kinga zbladła i cofnęła się. Przypomniał sobie, jak opowiadała, iż w dzieciństwie pogryzł ją bezpański pies. Od tamtej pory bała się wszystkich, choćby najmniejszych.

– Zrobiłeś to specjalnie?! – Jej głos stał się piskliwy.

– Kinga, on uratował miKinga wpatrywała się w psa, a po jej policzkach spłynęła łza, gdy w końcu wyciągnęła drżącą dłoń, pozwalając Burkowi powąchać swoje palce.

Idź do oryginalnego materiału