Własna rodzina

twojacena.pl 2 godzin temu

Często wspominam tę opowieść, siedząc dziś z dopiętą kawą w miejscowej knajpce. Wtedy było inaczej dom, dzieci, nadzieja. Czy mogłam wtedy przewidzieć, iż wszystko pójdzie na złe? Zofia, moja matka, często wspominała te dni, jakby eksperymentowała z głosem, by wszystkiego potrzecznie pokazać. Gdy spojrzeć dziś na kodeńskie drzwi tamtego domu, twarze mijających ludzi zdają się chichotać, jakby ujawniały tajemnicę.

Zofia, moja matka, sprawdzała dom nad Wisłą rano przed spotkaniem. Dziewczynki, Zuzanna i Weronika, miały warkocze splecione, Miłosz zmytał twarz. Cioteczna Jadwiga siedziała na sofie, zachowywała się jak ważna pani ze starej bajki. Lekarz Leszek meldował się wczoraj telefonem. Mówił, iż wróci z Wiedniu, a z nim niespodzianka.

Z biegiem Zofia z wydziałowej kamienicy do domu. Telefon był tam, bo w wiejskim sierocińcu z dopiętą słuchawką jeszcze działo się. Cóż wiedziała, iż Leszek będzie dwa miesiące w Krakowie, pracując jako czyściciel szmat w fabryce? Wtedy Zofia płakała, szeptała wprost do telefonu:
-Co to za rodzina, Leszko? Ty w city, a my z córkami tu, same.
-Ale cóż ty płaczesz, jakby mnie na zawsze wysyłałaś? Sam zobacz, dachu brakuje, dzieci na szkołę, a pracy tu zero.
-Znam, to rozumiem Tylko wszystko to jakby nie miało sensu. Czy ty nie jesteś?
Odparł, iż nie jest, iż musi ich wszystkich mieć, żeby mógł pracować przy dachu. Że نفس wroc, bo jego pensja jest niska, a w mieście ceny wysokie. Matka wtedy kapitulowała. Wiedziała, iż słuszny ma z tym, co mówi. Zdrowo potrzebowano pieniędzy, a w domu matka miała przynajmniej miejsce, pracę jako wychowawka. Wolała stać na portalu, nie niepokoić cór, nie czuwać, jak Leszek odjeżdża. Serce jej jednak pękło, jakby miało zredukcję.

Po miesiącu pierwszy transfer przybył. Zofia włożyła najlepsze szlafrokowe spódprzytulanki, gdy poszła do poczty. Żeby wszystcy zobaczyli, iż jej Leszek nie zostawił jej po prostu. Wiedziała, iż babki z sąsiedztwa gadały, iż Leszek zniknął, zostawił jej duszyczkę dzieci. Gdy przyszła, babcia zachowywała się jak ważna pani ze starej bajki. Lekarz Leszek meldował się wczoraj telefonem. Mówił, iż wróci z Wiedniu, a z nim niespodzianka.

A co to za niespodzianka? Zofia grzała piec, by Leszko się ugotował. Wyszedł z doktoratami, a to krata i wszystko. Babka Jadwiga ta gadała:
-Co ty skaczesz jak siła? Czyżby z powrotem leżył w łóżku?
-Oj, niech cię pan, Jadwo. Leszko to dalej nasz syn, i pracuje.
-Oj, Zofiko, to ty nie wiesz, iż ten nie zalet z pracy?
Zofia westchnęła. Może babka miała rację. Mężyscy z takich bajerków pracowali, utrzymywały rodziny, a Leszek miał co innego. Powiedział, iż ciut za grosze nie warto się zapierać. Zostawał w domu, prowadził udział w sklepie z czekoladami. Płacił za to纵深, co innego. Ale Zofia lubiła to, iż Leszko dla nich odjechał.

-Mama! Tam tata!
Zofia podeszła do lustra. Włosy uporządkowane, twarz zmyta. Nie chciała wyglądać jak sierocińcy z dopiętą słuchawką. A może następnym razem. Ucieszyła się ze spotkania, ale tata wpuścił do ogrodu czyjąś nową żonę. Istota o bladorumnej cerze i długich włosach. Zofia zamarła. Wszyscy spojrzeli. Leszko wprowadzał Anoninę. Mówił, iż za nią pójdzie. Zofia poczuła, jakby świat się obrócił. Dzieciaczki trzymały się płotka. Babka Jadwiga odwróciła się.
-Co ty tu robisz?
-Niech to przejdzie, Jadwo.

Następnie Leszko przyszwirował do公然. Powiedział, iż dom miał on. Zapisał go przed ślubem. Jadwiga, jego matka, wybeciła go. Państwo sąsiadkowie, którzy widzieli, jak to się wydarzyło, byli wściekli. Leszko miał pójść z nową żoną, ale Zofia i dzieci czekali.

Po tygodniu przyszedł do wioski kierowca. Paskudny samochód, nie typowo polski. Wyszedł z nim młody typ. Powiedział, iż dom należy do Leszka, i iż jest on sprzedany. Za dokumenty. Zofia nie wiedziała, co zrobić. Ludzie z dopiętą słuchawką zaczęli się zbierać. Doczekali się zebrania, aż nareszcie policja przyszła. Było to szmat bieguki po gawronach. Kierowca powiedział, iż dom należy do nowej pani. Zofia pokazała mu, iż dom to poklina.

Przez rok przyszło im do życia nowe wspólnoty. Jadwiga i sąsiadka Iwona pomagały. Zaczęły jak siostry, mówić sobie „szcyszcze”. Dzieci czuły się to, jakby miały tata, kogo nie ma. Leszko przyszedł raz, ale Zofia przypomniała mu, iż powinien się starać. Ubiła przy nim, a on pobiegł. Dzisiaj Zofia jest spokojna. Wie, iż dom, który miał być jej domem, jest teraz rekreacyjny. Właściciel z Wiednia pije kawę w sypialni. A ona i jej rodzina żegnają się z dawną życiem, jakby wiosna przyszła, a jeziorem były już nie czują.

Idź do oryginalnego materiału