Wdzięczność za święto, które przygotowałam przez cały dzień – odpowiedź przyszła rok później.

polregion.pl 1 miesiąc temu

**Dziennik, 10 stycznia**

Dziękuję synowi za święto! powiedziała teściowa przy stole, który nakrywałam przez dwanaście godzin! Moją odpowiedź otrzymali dokładnie rok później.

Znacie tę sytuację, prawda? 31 grudnia. U normalnych ludzi wszystko już gotowe, a w mojej kuchni jak w wojskowej fabryce. Od szóstej rano na nogach. Powietrze w mieszkaniu nie pachnie choinką i mandarynkami, ale rozgrzanym olejem, gotowanymi ziemniakami i, szczerze mówiąc, moją cichą rozpaczą.

Na kuchence bulgocze rosół, w piekarniku kaczka z jabłkami, na stole góra warzyw do sałatki jarzynowej i śledzia pod pierzynką. Krótko mówiąc, standardowy sylwestrowy zestaw, od którego pod wieczór trochę mdli. A moja kochana rodzina? Oczywiście, pełni rolę komisji odbiorczej.

Mąż leży na kanapie i z poważną miną pyta: Kasia, ziemniaki do sałatki nie rozgotowały się przypadkiem? Pomocy zero, ale kontrola na najwyższym poziomie! Dorosłe dzieci, syn z synową, siedzą w telefonach i co godzinę wpadały do kuchni, by ukraść plasterek kiełbasy.

A na czele komisji oczywiście moja teściowa, Janina Nowak. Chodzi za mną krok w krok i doradza: Kochanie, majonez dodaj tuż przed podaniem, pamiętasz? A koperek lepiej drobniej posiekaj. Och, dziewczyny, miałam ochotę wysypać jej ten koperek na głowę. Ale milczałam. Cierpliwie. Bo jestem dobrą żoną i synową, muszę stworzyć cud sylwestrowy. A może tylko tak mi się wtedy wydawało.

I wreszcie, jak w bajce, wybiła jedenasta. Stół ugina się pod potrawami. Pięknie! Wszystko błyszczy, mieni się. Ja, wyciśnięta jak cytryna, padam na krzesło. Znacie to uczucie? Ręce bolą, plecy nie prostują się, a jedyne moje pragnienie to nie łyk szampana, ale zanurzyć twarz w sałatce i zasnąć.

Wszyscy zajęli miejsca, eleganccy, odświętni. Rozlewają szampana. Wtedy teściowa, uroczyście, unosi kieliszek. A ja, naiwna, pomyślałam: może teraz podziękuje? Chyba żartuje!

Drodzy moi! zaczyna. Zanim pożegnamy stary rok, chcę wznieść toast za mojego wspaniałego synka, za naszego żywiciela! Dziękuję ci, kochany, za ten przepyszny stół i za to piękne święto!

Dziewczyny, aż mi w uszach zadzwoniło. Wszyscy krzyknęli Hurra!, stuknęli kieliszkami. Mój mąż wyprostował się dumny jak paw. Nic dziwnego jego chwalą! Nie mnie.

A na mnie? Zero uwagi. Nikt, wyobraźcie sobie, nikt choćby nie spojrzał w moją stronę. Jakby kaczka sama wskoczyła do piekarnika, a sałatki materializowały się z powietrza.

I wtedy coś we mnie kliknęło. Jakby ktoś przełączył wewnętrzny wyłącznik. Obraźliwe? To mało powiedziane! Nie rozpłakałam się. Nie urządziłam awantury. Nie. Wszystkie zmęczenie zniknęło, a na jego miejsce przyszła zimna, ostra jasność.

Spojrzałam na ich szczęśliwe, zajęte jedzeniem twarze i zrozumiałam: to był mój ostatni Sylwester w roli darmowej służącej.

Przez cały następny rok żyłam tą myślą, a ona, wiecie co, grzała mnie lepiej niż kominek. Byłam idealną żoną: uśmiechnięta, gotująca, ale wewnątrz dojrzewał plan. Prawdziwy, kobiecy, podstępny plan. Co miesiąc odkładałam część pensji na osobiste konto, które nazwałam Funduszem Równowagi Duchowej.

Gdy latem rozmawialiśmy o nadchodzącym Sylwestrze, zagadkowo się uśmiechałam i mówiłam: Oj, jeszcze trzeba dożyć! Mąż niczego nie podejrzewał. Teściowa była pewna, iż jej ulubiona kucharka znaków zgotuje ucztę. Naiwność, co?

I oto, na początku grudnia, mój plan dojrzał. Zrobiłam to, o czym marzyłam przez 365 dni.

Kupiłam sobie wyjazd. Nie byle jaki do pięknego sanatorium z basenem, masażami i pełnym wyżywieniem. Od 30 grudnia do 10 stycznia. Płacąc, czułam, jakbym kupowała bilet na wolność. Nie da się tego opisać!

Rankiem 30 grudnia mąż jeszcze chrapał. Cicho spakowałam małą walizkę, zamówiłam taksówkę. Teraz, pisząc te słowa, uśmiecham się wyobrażając ich miny, gdy przeczytają moje sylwestrowe przesłanie. Na lodówce przyczepiłam magnesem kartkę z życzeniami, a w środku napisałam:

Kochani!
W tym roku postanowiłam nie przeszkadzać głównemu czarodziejowi sylwestrowej nocy, którego tak hucznie wychwalaliście. Wierzę, iż i tym razem się sprawdzi!
W lodówce są składniki na sałatkę jarzynową. Przepis na kaczkę znajdziecie w internecie.
Całuję. Wasza Kasia.
P.S. Wracam 10 stycznia. Nie tęsknijcie!

Och, jak chciałam zobaczyć ich twarze! Siedziałam już w taksówce, gdy zadzwonił telefon mąż. Nie mówił, wrzeszczał! W jego głosie słychać było szok i obra

Idź do oryginalnego materiału