Wdzięczność za świąteczny stół, który długo czekał na podziękowania

polregion.pl 7 godzin temu

Dziękuję synowi za święto! powiedziała teściowa przy stole, który nakrywałam przez dwanaście godzin! Moją odpowiedź otrzymali dokładnie rok później.

Ach, znacie ten obrazek, prawda? Wigilia. U normalnych ludzi wszystko dawno gotowe, a w mojej kuchni jak w filii fabryki zbrojeniowej. Na nogach od szóstej rano. Powietrze w mieszkaniu pachnie nie choinką i mandarynkami, ale rozgrzanym olejem, gotowanymi ziemniakami i, szczerze mówiąc, moją cichą rozpaczą.

Na kuchence bulgocze rosół, w piekarniku gęś z jabłkami, na stole góra warzyw do sałatki jarzynowej i śledzia pod pierzynką. Słowem, standardowy zestaw świąteczny, od którego pod wieczór już trochę mdli. A moja kochana rodzina, jak to mówią, występuje w roli komisji odbioru.

Mąż leży na kanapie i z miną znawcy woła: Ewo, ziemniaki do jarzynowej nie rozgotowały się przypadkiem?. Pomocy zero, ale kontrola na najwyższym poziomie! Dorosłe dzieci, syn z synową, siedzą w telefonach i co godzinę wpada do kuchni, by ukraść kawałek kiełbasy.

A na czele komisji, oczywiście, moja teściowa, Anna Nowak. Chodzi za mną krok w krok i rzuca bezcenne rady: Świetluniu, majonez dodaj tuż przed podaniem, pamiętasz? A koperek lepiej drobniej posiekaj. Dziewczyny, miałam ochotę wsypać jej ten koperek na głowę. Ale milczałam. Cierpiałam. Bo przecież jestem dobrą żoną i synową, mam stworzyć cud świąteczny. A może tak mi się tylko wtedy wydawało.

I oto, jak w bajce, wybiła jedenasta wieczorem. Stół ugina się od potraw. Pięknie! Wszystko lśni, błyszczy, mieni się. Ja, wyciśnięta jak cytryna, padam na krzesło. Znacie to uczucie? Ręce bolą, plecy nie prostują się, a jedyne moje pragnienie to nie wypić szampana, ale twarzą wpaść w sałatkę i zasnąć.

Wszyscy zasiedli, odświętni, eleganccy. Rozlewają szampana. I wtedy teściowa, uroczyście podnosi swój kieliszek. A ja, naiwna, pomyślałam: może podziękuje? Chyba żartuje!

Kochani! zaczyna. Zanim pożegnamy stary rok, chcę wznieść toast za mojego wspaniałego synka, za naszego żywiciela! Dziękuję ci, kochany, za ten przepyszny stół i to piękne święto!

Dziewczyny, aż mi w uszach zadzwoniło. Wszyscy krzyknęli Hura!, stuknęli kieliszkami. Mój mąż wyprostował się jak paw, dumny jak nigdy. Nic dziwnego przecież to jego chwalą! Nie mnie.

A na mnie zero uwagi. Nikt, wyobraźcie sobie, nikt choćby nie spojrzał w moją stronę. Jakby gęś sama wskoczyła do piekarnika, a sałatki materializowały się z powietrza.

I wtedy coś we mnie kliknęło. Jakby ktoś przesunął przełącznik. Obraźliwe? To za mało powiedziane! Nie rozpłakałam się. Nie urządziłam awantury. Nie. Całe zmęczenie gdzieś zniknęło, a na jego miejsce przyszła zimna, ostra jasność.

Spojrzałam na ich szczęśliwe, przeżuwające twarze i zrozumiałam: to był mój ostatni Nowy Rok w roli darmowej służącej.

Przez cały następny rok żyłam tą myślą, a ona, wiecie, grzała mnie lepiej niż kominek. Byłam idealną żoną: uśmiechałam się, gotowałam, ale w środku dojrzewał plan.

Prawdziwy, kobiecy, podstępny plan. Co miesiąc odkładałam część pensji na prywatne konto, które nazwałam Funduszem Równowagi Duchowej.

Gdy latem zaczęto mówić o nadchodzących świętach, uśmiechałam się tajemniczo i mówiłam: Oj, jeszcze trzeba dożyć!. Mąż niczego nie podejrzewał. Teściowa była pewna, iż jej ulubiona kucharka znów zastawi stół. Naiwność, co?

I oto na początku grudnia mój plan dojrzał. Zrobiłam to, o czym marzyłam przez 365 dni.

Kupiłam sobie wyjazd. I to nie byle gdzie do eleganckiego sanatorium z basenem, masażami i pełnym wyżywieniem.

Od 30 grudnia do 10 stycznia. Gdy płaciłam, czułam, jakbym kupowała bilet na wolność. Nie da się tego opisać, dziewczyny!

Nadszedł ranek 30 grudnia. Mąż spokojnie chrapał w łóżku. Cicho spakowałam małą walizkę, zamówiłam taksówkę. Pisząc te słowa, uśmiechałam się już widziałam ich miny, gdy przeczytają moje świąteczne życzenia. Na lodówce przyczepiłam kartkę:

Kochani!
W tym roku postanowiłam nie przeszkadzać głównemu czarodziejowi świąt, którego tak hucznie uczciliście rok temu. Wierzę, iż i teraz sobie poradzi!
W lodówce są składniki na jarzynową. Przepis na gęś znajdziecie w internecie.
Całuję. Wasza Ewa.
P.S. Wracam 10 stycznia. Nie tęsknijcie!

Och, jakże chciałam zobaczyć ich twarze! Siedziałam już w taksówce, gdy zadzwonił telefon mąż. Nie mówił, wrzeszczał! W jego głosie słychać było szok, zagubienie i urazę wielkości wszechświata.

I jak wam się podoba? To ja jeszcze jestem winna, iż odważyłam się odpocząć? A ja, patrząc przez okno na zaspy śniegu, spokojnie odpowiedziałam:

Kochanie, już jestem w sanatorium. Nakładam maseczkę. Nie denerwuj się po prostu posiekaj koperek, jak uczyła cię twoja mama. Dasz radę.

I jak myślicie poradzili sobie? Podobno świętowali z kupnymi pierogami i butelką szampana. A ja w miękkim szlafroku, po basenie, spokojna i szczęśliwa.

Powiedzcie mi teraz, dziewczyny, postąpiłam zbyt ostro? Czy czasem tylko taki krok może nauczyć bliskich prostej prawdy: jeżeli nie szanujecie tego, kto dla was się stara pewnego dnia zostaniecie bez świąt w ogóle?

Idź do oryginalnego materiału