Wczorajsze urodziny: Klęska czy najbardziej epicka impreza w życiu?

newskey24.com 5 dni temu

Moje urodziny były wczoraj i szczerze mówiąc, do tej się nie mogę zdecydować, czy to był totalny fail, czy największa impreza mojego życia.

Wszystko zaczęło się od tego, iż jak naiwna dusza, zorganizowanie przyjęcia powierzyłam swojej najlepszej przyjaciółce, Kasi. Przysięgała, iż wszystko będzie „z wyższej półki”, iż stół będzie ugodzony od wykwintnych dań, a goście będą zachwyceni. No jasne, Kasia! Kiedy wróciłam z pracy, w drzwiach powitał mnie widok niczym z komedii o najgorszej imprezie wszech czasów.

W salonie panował kompletny chaos. Resztki pokrojonych wędlin i serów, lekko już obeschniętych, mieszały się z oliwkami, których chyba nikt choćby nie tknął. Warzywa – ogórki, pomidory i jakaś przywiędła papryka – wyglądały, jakby zostały pokrojone jeszcze w zeszłym tygodniu. Podejrzewam, iż Kasia po prostu wyrzuciła na stół wszystko, co znalazła w lodówce, i nazwała to „bankietem”. Butelki z winem, sokiem i czymś gazowanym stały w przypadkowych miejscach, niektóre już w połowie puste. Najwidoczniej ktoś zaczął imprezę bez gospodyni.

Kasia przywitała mnie z promiennym uśmiechem. „No jak? Zajebne, co?” – zapytała, dumna wskazując na ten kulinarny armagedon. Skinęłam głową, starając się ukryć zdumienie. Nie chciałam urazić przyjaciółki, która najwyraźniej starała się z całych siłą. Ale w głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: „Kto je wyschniętą kiełbasę na urodzinach?”

Mój brat, Wojciech, jak zwykle postanowił dorzucić swoje trzy grosze do tego absurdu. Przyniósł tort, który najwyraźniej przeszedł prawdziwą podróż. Pudełko było pogniecione, krem rozmieszany po wewnętrznej stronie, a napis „Sto lat!” zamienił się w coś, co przypominało dzieło sztuki współczesnej. „Sam wybierałem!” – pochwalił się Wojtek, stawiając tort na stole. Popatrzyłam na to „arcydzieło” i uznałam, iż zapalę świeczki w takim stanie – może w półmroku nikt nie zauważy. Ale brat był tak zadowolony z siebie, iż nie miałam serca go rozczarować. W końcu to mój brat, a jego entuzjazm zawsze przeważał nad wszelkimi wpadkami.

Ola, moja koleżanka z pracy, też się wybiła. Wręczyła mi prezent – zestaw kosmetyków, który, sądząc po lekko podnisanych opakowaniach, najwyraźniej zalegał u niej w domu. „Pomyślałam, iż ci się spodoba!” – powiedziała z tak szczerym uśmiechem, iż choćby nie miałam serca być wkurzona. No cóż, przynajmniej coś nowego pojawi się na półce w łazience. Chociaż byłam niemal pewna, iż ten krem o zapachu „kwitnącej wiśni” okaże się zbyt klejący, a tusz do rzęs – zaschnięty. Ale to już szczegół.

Goście też nie zawiedli. Ktoś przyniósł karoke i po pół godzinie cały dom rozbrzmiewał nieharmonijnym wykonaniem hitów lat 90. Kasia, pod wpływem kilku kieliszków wina, uznała, iż jest reinkarnacją Whitney Houston i zaczęła śpiewać „I Will Always Love You” z takim zapałem, iż sąsiedzi pewnie do dziś ją wspominają. Wojtek, nie chcąc być gorszy, dołączył z „Dziewczyną z Mazur”, co wywołało salwy śmiechu.

O północy stół wyglądał jeszcze gorzej, ale humor dopisywał. Śmialiśmy się z absurdalnych prezentów, wspominaliśmy dawne historie i choćby urządziliśmy konkurs na najśmieszniejszy toast. Wygrała Ola, która życzyła mi „tyle szczęścia, iż nie zmienić się w walizę, ale żeby nie ciążyło jak waliza z cegłami”. Do dziś nie wiem, co miała na myśli, ale brzmiało genialnie.

Kiedy goście zaczęli się rozchodzić, spojrzałam na pobojowisko w salonie i zrozumiałam, iż tych urodzin nie zapomnę. Tak, stół nie był idealny, tort przypominał ofiarę terremotu, a prezenty budziły więcej pytań niż zachwytu. Ale było tyle śmiechu, ciepła i absurdalnych momentów, iż nie zamieniłby tego wieczoru na nic innego. Kasia, Wojtek, Ola i reszta sprawili, iż moje urodziny były tym, czym powinny być – żywe, prawdziwe i trochę zwariowane.

Następnym razem pewnie sama zajmę się organizacją. Albo chociaż schowam wyschniętą kiełbasę przed przyjściem gości. Ale prawda jest taka, iż takie imprezy to właśnie prawdziwe życie. I już nie mogę doczekać się kolejnych urodzin, żeby zobaczyć, jak moi bliscy jeszcze mnie ucieszy.

Idź do oryginalnego materiału