Żyjemy w czasach intensywnych zmian społecznych. Kobiety stają się coraz bardziej niezależne, podczas gdy mężczyźni coraz częściej przyjmują rolę „drugiego planu” w życiu rodzinnym lub przejmują obowiązki domowe. Czy to normalne? Opinie są podzielone. Co jednak oznacza degradacja w bliskich relacjach? To brak umiejętności dostosowania się do nowych reguł gry. A to prowadzi do rozpadu małżeństw, oddalenia się partnerów i ostatecznie do emocjonalnej przepaści między mężczyzną a kobietą.
Są mężowie-tyrani, którzy krzyczą lub stosują przemoc. Są mężowie-pijacy, którzy niczego nie wnoszą do domu, ale przynajmniej niczego nie wymagają. Każda z tych sytuacji to tragedia dla kobiety. Jednak mój przypadek jest inny. Mój mąż to nowoczesny, „postępowy” skąpiec, który uważa się za niemal mesjasza. Najgorszy z możliwych typów, wierzcie mi. Dzięki niemu dowiedziałam się, czym jest prawdziwa degradacja.
Próbowałam odejść z tego małżeństwa kilka razy, ale zawsze wracałam. Po pierwsze, mamy wspólnego syna, który kocha swojego ojca. Po drugie, moje możliwości mieszkaniowe są bardzo ograniczone. Jestem w tym mieście obca, więc wynajęcie mieszkania to maksimum, na co mogłabym sobie pozwolić. A pieniędzy na taką „luksusową” opcję po prostu nie mam. Sama może jakoś bym sobie poradziła, ale z dzieckiem to już niemożliwe.
Aleksander zawsze taki był. Mężczyzna tylko z nazwy. Nie pytajcie, jak wyszłam za niego za mąż. Byłam młoda, naiwna i głupia. Popełniłam największy błąd swojego życia. Na początku przymykałam oko na jego skąpstwo. Myślałam, iż to cecha „gospodarnego mężczyzny”, który zadba o rodzinę. W pewnym sensie miałam rację: Aleksander ma dobrą pracę, kontakty i perspektywy. Ale to dotyczy jego, a nie mnie.
Codziennie wstaje wcześniej niż wszyscy, by zająć łazienkę, robiąc przy tym dużo hałasu. Kiedy ja wstaję, od razu słyszę krytykę: ręczniki wiszą nie tak, jak powinny, licznik wody pokazuje „dziwne wartości”, a pasty do zębów ubywa za szybko. Nie są to krzyki, ale cichy, systematyczny ton, który z czasem nauczyłam się ignorować. Przy śniadaniu też nie rozmawiamy o niczym przyjemnym – tylko lista obowiązków na dzień. Przecież sama nie wiem, co mam robić, a on wszystko wie za mnie.
Jeśli muszę pojechać z synem do szkoły, muszę prosić Aleksandra o pieniądze na bilet. To upokarzający rytuał, jakby nie wiedział, iż finansowo jestem od niego zależna. W takich sytuacjach wzdycha, wyciąga z portfela odliczoną sumę i czasami żartuje, iż powinnam mu oddać resztę. Gdybym tylko mogła…
Wieczorem odbywa się kontrola wykonanych zadań: najpierw moich, potem syna. Co zrobiłam w domu, dlaczego coś jest nie na swoim miejscu, gdzie się pojawił kurz. Kolacja musi być dokładnie taka, jak lubi Aleksander – dużo smażonego, tłustego i przesolonego. Sama jem głównie nabiał, co pozwala mi zachować sylwetkę i nie wyglądać jak typowa gospodyni domowa bez talii i z tłustymi włosami.
Wieczorem mam godzinę dla siebie, kiedy Aleksander zajmuje się synem. Słyszę tylko jego podniesiony głos zza ściany. Wyobraża sobie, iż syn powinien być geniuszem. Tymczasem w szkole nasz syn radzi sobie przeciętnie. Jak mam wpływać na jego charakter pisma w XXI wieku, kiedy wszystko odbywa się na komputerze lub telefonie?
W moim wieku czuję się jak emerytka. choćby nie pamiętam, co to znaczy wyjść z koleżankami na miasto – na to „nie ma pieniędzy w budżecie rodzinnym”. Na nowe ubrania dla męża pieniądze są, na mój rozwój osobisty – nigdy.
Życie intymne? Cóż, to temat zamknięty. Nie mam choćby czego żałować – w tej sferze jest cisza. Myślę, iż choćby bym się ucieszyła, gdyby Aleksander znalazł sobie kochankę. Może wtedy odszedłby do niej, zostawiając mnie i syna. Mogłabym wreszcie odetchnąć i zacząć wszystko od nowa. Niestety, nie mam takich szczęśliwych widoków na przyszłość. Pozostaje mi tylko codzienna degradacja.
Można by pomyśleć, iż wizyta u terapeuty dla par coś zmieni. Ale Aleksander uważa się za idealnego, więc choćby nie chce o tym słyszeć. Myślę, iż w końcu znajdę sposób, by coś zmienić. jeżeli nie, czeka mnie życie w jeszcze większej frustracji. Ale jedno wiem na pewno – nie chcę takiego życia na zawsze. Czy to czyni mnie egoistką? Może, ale w moich oczach jestem kobietą, która ma prawo do szczęścia.