W grupie raźniej

nn6t.pl 2 miesięcy temu

O kolektywnym tworzeniu sztuki, frustracjach projektariackiego życia i inspiracjach znalezionych w kartonach z bibelotami, z Martyną Modzelewską rozmawia Michał Podziewski

Domyślam się, że musisz być teraz bardzo zabiegana. Rozmawiamy w połowie września, wielkimi krokami zbliża się Fringe, podczas którego weźmiesz udział w aż trzech różnych projektach.

Tak, dzisiaj mogę być trochę spowolniona, bo siedziałam do czwartej w nocy i pracowałam.

Zacznijmy od wystawy Przez żołądek do serduszka.

Praca nad nią zaczęła się od spotkań w kilku warszawskich cukierniach, w trakcie których robiliśmy degustację flagowych dla danego miejsca deserów oraz rozmawialiśmy z właścicielami lokali. Później dzieliliśmy się między sobą wrażeniami z tych wizyt i zebranymi inspiracjami. Na tej wystawie skupiamy się na szeroko rozumianym temacie słodkości i przyjemności, ale też przyglądamy się różnym guilty pleasures – bo jak wiadomo cukier nie jest czymś, co wychodzi nam na zdrowie. Wernisaż odbędzie się w Wyrobach Cukierniczych Kowalscy na Grochowskiej – małej, rodzinnej cukierni, która od bodaj 50 lat ma niezmienne receptury! Pan Kowalski bardzo zaangażował się w tę współpracę, poświęcił nam sporo czasu, żeby opowiedzieć o historii lokalu i procesie powstawania poszczególnych deserów. W końcu on także jest artystą w swojej dziedzinie – zdobył pierwsze miejsce na mistrzostwach świata cukierników za drzewo z sękacza, a kiedyś specjalnie dla kasyna przygotował tort w kształcie ruletki. Wszystkie receptury odziedziczył po swoim ojcu, pokazywał nam zdjęcia swoich dzieł i robią ogromne wrażenie. Ma perfekcyjnie opanowane klasyczne, tradycyjne rzemiosło cukiernicze, ale też wykazuje niezwykły polot artystyczny i inwencję twórczą. Moją pracą będzie wieża w kształcie tortu zbudowana z talerzyków, które wyciągnęłam z piwnicy mojej babci. Bałam się ich używać do jedzenia, żeby się nie porysowały, więc stwierdziłam, że wykorzystując je jako materiał do obiektu artystycznego, obdarzę je większym szacunkiem. Wieżę dopełniają naczynia z mojego obecnego mieszkania – z których część otrzymałam w prezencie od bliskich osób – oraz z kawiarni Turnus na Wolskiej, w której pracowałam.

Zdjęcie z warsztatów Ryby mają głos przeprowadzonych razem z Małgorzatą
Mycek, Galeria Sleńdzińskich, Białystok, 2024, fot. Szymon Pimpek Dziedzic

Twój kolejny Fringe’owy wernisaż także odbędzie się w nietypowej lokalizacji, czyli u ciebie w mieszkaniu, gdzie otworzy się wystawa kolektywu Umysł Biedaka, którego jesteś współzałożycielką. Jak doszło do tego, iż zaczęliście działać jako kolektyw?

Zacznę od początku. Gdy mieszkałam w Gdańsku i studiowałam na Akademii, to właściwie nie odczuwałam różnic, jeśli chodzi o sytuację materialną poszczególnych osób studenckich. Znajdowałam się w grupie, w której klepaliśmy podobną biedę, więc nie zdawałam sobie aż tak bardzo sprawy z ciężaru mojej własnej sytuacji materialnej. Kiedy przeniosłam się do Warszawy, to choćby czułam się bardzo uprzywilejowana, bo wtedy też pierwszy raz od dawna dostałam wsparcie finansowe od moich rodziców, żeby skończyć studia. Aż nagle okazało się, że na tle osób studenckich, z którymi się spotykam w Warszawie to moja sytuacja materialna wcale nie jest taka dobra, jak wcześniej myślałam. Dopiero wtedy zauważyłam szereg problemów związanych z sytuacją materialną w kontekście twórczości, to jak bardzo kosztowne jest zaplecze pracy artystycznej – wynajem pracowni, materiały. Próbowałam znaleźć grupę osób, które mają podobną sytuację, żeby móc to odtabuizować oraz popularyzować mówienie o tym, że praca artystyczna kosztuje dużo więcej dodatkowej niewidzialnej pracy, jeśli się nie ma komfortowego zaplecza finansowego. Jak zamieszkałam z Paulą Jędrzejczak, to pomyślałyśmy,

że znamy dużo osób, które mają podobne kłopoty. Nie chciałyśmy udawać, iż stać nas na wynajem przestrzeni, więc postanowiłyśmy, iż zrobimy wystawę u siebie w domu. Chciałyśmy też w ten sposób pokazać zaplecze naszej pracy twórczej, bo nasze mieszkania często są jednocześnie i przechowalnią naszych prac, i naszymi pracowniami – właściwie wszystkim naraz. Zgłosiłyśmy się w 2023 roku do Fringe, a zebranie osób na wystawę polegało po prostu na pisaniu do naszych osób koleżeńskich o podobnym pochodzeniu klasowym, zapleczu finansowym i codziennych frustracjach. Oczywiście zebrałyśmy taką grupę bardzo szybko. Tak właśnie powstał Kolektyw Umysł Biedaka – z poczucia frustracji, którą wspólnie próbujemy przepracowywać, dzieląc się nią. Ta nazwa – Umysł Biedaka – wzięła się z piosenki Firmy Umysł Bogacza, której refren – choć oczywiście nie popieram całej jej treści – jest idealnym streszczeniem zagadnienia psychologicznej pułapki biedy.

Gdy w zeszłym roku odwiedziłem waszą wystawę, to pamiętam, iż w mieszkaniu był spory tłum. Jak czułyście się z tym, iż tyle ludzi od podszewki widzi waszą prywatną, domową przestrzeń?

Z jednej strony było to bardzo wyczerpujące. Wcześniej nie planowałyśmy przebiegu tej wystawy, tego w jaki sposób będziemy zarządzać przestrzenią i osobami, które przyjdą. Poszłyśmy na żywioł i naturalnie wyszło tak, że zaczęłyśmy organizować oprowadzania, których przez cały weekend uzbierało się naprawdę dużo. Było to wyczerpujące i jak przychodziła godzina 16.00, kiedy otwierałyśmy wystawę, to ledwo wstawałyśmy z łóżka, przemęczone i przebodźcowane. Ale jednocześnie było to bardzo satysfakcjonujące doświadczenie. Przyszło zaskakująco dużo ludzi i spotkałyśmy się z bardzo ciepłym odbiorem. To było interesujące zderzenie – tłumy odwiedzających w naszym mieszkaniu, w którym do niedawna spłuczka była zrobiona ze sznurówki. Pojawiały się też osoby, które niekoniecznie są związane ze sztuką, na przykład nasze sąsiadki. Wnikliwie oglądały wystawę, komentowały każdą pracę i były naprawdę zachwycone. Wychodząc, powiedziały: „Nasze dziewczynki zrobiły wystawę, ale super”. Bardzo nas zbliżyło to do siebie.

Martyna Modzelewska, Wyświechtane serce, 2023, z dokumentacji wystawy
Uciekam tam z moją całą miłością, Dom Gepperta, Fundacja Art Transparent

Czy jako Kolektyw Umysł Biedaka zastanawiacie się nad dalszą formalizacją albo rozwojem swojej działalności?

Jako pomysłodawczyni poczuwam się do odpowiedzialności, żeby bardziej zająć się tematem funkcjonowania kolektywu. Chciałabym opracować nasz kodeks działania, ale przez pracę projektariacką, w którą teraz jestem uwikłana – od początku roku adekwatnie lecę na projektach, co jest megaciężkie i wypalające – niestety nie mam na to przestrzeni. A tkwię w pułapce projektów, bo od tego zależy moja sytuacja materialna. Ale w przyszłości chciałabym się bardziej skupić na kolektywie.

Jakie znaczenie ma dla ciebie działanie i tworzenie w grupach?

Myślę, iż zwłaszcza, jak jest się osobą nieuprzywilejowaną ekonomicznie, to dużo łatwiej jest pracować w grupie. To wzajemne wsparcie bardzo dużo daje. Pracując samodzielnie nad indywidualnymi wystawami czy projektami, mam straszne poczucie odpowiedzialności, które często mnie blokuje i przysparza dużo stresu. A jak pracuje się w kolektywach i ta odpowiedzialność jest rozłożona na wszystkie współtworzące osoby, to wtedy to nie jest tak paraliżujące i łatwiej jest o satysfakcję i euforia z całego procesu. Pojawia się wzajemne wsparcie, dzielimy się doświadczeniami, pomysłami i materiałami, i to jest bardzo ważne po to, żeby się nie wypalić. Niestety wiadomo, iż indywidualizm na rynku sztuki jest mocno obecny i dużo bardziej opłacalny, chociażby nie trzeba dzielić grantów i honorariów na wszystkie osoby współtworzące, ale mam nadzieję, iż będzie się to zmieniać. To, co pozostało dla mnie ważne w kontekście pracy kolektywnej, to iż mamy cały czas ze sobą kontakt – mamy swój czat, na którym cały czas rozmawiamy, przez cały rok, nie tylko przed wystawami. To jest coś, co nas łączy, dzielimy się inspiracjami, ale też często wylewamy z siebie podobne frustracje dotyczące życia projektariackiego, w którym wszyscy funkcjonujemy. Stworzyliśmy sobie bezpieczną przestrzeń na to, żeby się tym dzielić, co jest według mnie najważniejsze w tej działalności.

Podczas Fringe bierzesz także udział w Ogólnopolskich targach broni białej w Galerii Promocyjnej.

To jest wystawa, która bierze na warsztat temat targów broni, rekonstrukcji walk, ale też szerzej – społecznej obsesji na punkcie przemocy. My ten maczystowski, romantyzujący agresję i wojnę temat queerujemy i wypowiadamy się z perspektywy kobiet i osób queerowych. Ja zaprezentuję pracę, której głównym elementem jest trofeum z głowy szczupaka. W kontekście tematu wystawy, pomyślałam o tym, że bronią białą przeciwko rybom są wędki. Rzadko zwraca się uwagę na to, iż wędkarstwo to także pewien rodzaj przemocy, czynność przesycona maczyzmem – co widać chociażby w tak popularnym pozowaniu do zdjęć z martwymi złowionymi rybami.

O wędkarstwie opowiadałaś też na wystawie Seksi rybka spod Szczuczyna w Galerii Ślendzińskich w Białymstoku. Skąd zainteresowanie tym tematem?

U mnie w rodzinie funkcjonuje silna tradycja wędkarstwa. Jako dziecko obcowałam z trofeami wędkarskimi wiszącymi w pokoju i garażu u mojego dziadka. Różne rytuały związane z rybami amplifikują też role płciowe – mężczyźni zawsze chodzili łowić ryby, a kobiety później te ryby oprawiały i przygotowywały z nich dania. Często wiązało się to ze świętami i rodzinnymi celebracjami. Dania na święta Bożego Narodzenia czy Wielkanoc przygotowywało się z tego największego, najlepszego szczupaka, który został złapany przez mojego dziadka czy tatę, a później też brata. Ja jako osoba wychowywana na dziewczynkę nie łowiłam tych ryb, nie miałam do tego dostępu, ale też nigdy mnie to nie interesowało i nie chciałam brać w tym udziału. Ale symboliczne znaczenie ryb w mojej rodzinie na tym się nie kończy. Moja mama na przykład prowadzi swój osobisty sennik i kiedy jej się śni, iż tata lub dziadek złowią szczupaka, to według niej zwiastuje to nadchodzący dobrobyt, przypływ pieniędzy czy sukces w dziedzinie finansów rodzinnych.

Często sięgasz w swojej twórczości do własnych doświadczeń albo rodzinnych historii?

Dzielę się swoim doświadczeniem, bo myślę, iż jest dosyć uniwersalne – wątki takie, jak wychowywanie się w małym mieście, wszelkie ograniczenia, które są z tym związane, ostracyzm, który temu towarzyszy, próba standaryzacji każdej osoby mieszkającej w tym mieście, wieczna obserwacja i kontrola, bo wszyscy się znają, obowiązują pewne ustalone zasady, itd. To są sprawy, o których często osoby wychowywane w Warszawie nie mają pojęcia. Opowiadając o tym, trochę te małe miasta odczarowuję i przy okazji zwiększam empatię wobec tego, iż osoby z małych miast mają trudności adaptacyjne, jeżeli chodzi o mieszkanie w dużych. To jest coś, co ja także przeżywam, czuję, iż przez cały czas w dużym mieście prowadzę życie dyktowane przyzwyczajeniami życia w małym mieście. Liczę sobie odległości i przekładam na „to jest jak z jednego krańca Grajewa na drugi” albo „jak z Grajewa do Szczuczyna”. Mieszkam na Woli i czuję, iż Wola stała się takim moim małym miasteczkiem, w którym mam wszystko, czego potrzebuję. Nieczęsto się stąd ruszam, co też pewnie wynika z jakichś moich przyzwyczajeń małomiasteczkowych.

Pokazywałaś kiedyś jakieś prace w swoim rodzinnym mieście?

Miałam taki zamiar, dostałam choćby propozycję od dyrektora Grajewskiej Izby Historycznej. Ale jak poszłam z nim na spotkanie i pokazałam mu prace, które mi się wydawały bardzo przystępne i choćby sympatycznie wyglądające, to byłam zaskoczona tym, iż nie był im przychylny. Powiedział coś stylu: „Wie pani, to jest jednak Grajewo, to jest małe miasto, tu trzeba pokazać coś prostego, coś przyjemnego, coś ładnego”. A mi się wydawało, iż rzeczy, które mu pokazuję, właśnie takie są. To sporo mówi o pewnym rozdarciu między dużym a małym miastem, w którym się znajduję. Ruszając się z małego miasta, zdobywam różne kompetencje, które mi pozwoliły na samoakceptację i na większe zrozumienie swoich potrzeb i swojej tożsamości, ale jednocześnie czuję, że oddalam się od miejsca swojego pochodzenia. przez cały czas dzielę te same doświadczenia z osobami, z którymi się wychowywałam, ale teraz mamy już inny zestaw odniesień, operujemy innym językiem, inne rzeczy są nam bliskie, wytwarza się pewien dystans. Przez to czuję się zawieszona – bo ani w Warszawie, ani w małym mieście, nie czuję się jak u siebie. Jestem gdzieś pomiędzy.

Martyna Modzelewska, Mnie to nie cieszy, 2022,
21. Przegląd Sztuki Survival, fot. Małgorzata Kujda

Jaką rolę w tym wszystkim odgrywają przedmioty znalezione, które często pojawiają się w twoich pracach?

Moje przywiązanie do przedmiotu też wynika z miejsca, w którym się wychowywałam oraz późniejszej tułaczki między różnymi wynajmowanymi mieszkaniami. Jak mieszkałam w Grajewie, to nie miałam za bardzo dostępu do kultury i sztuki, a czułam, iż to jest coś, co jest mi bliskie. Dlatego portalem do innych miejsc, z których mogłabym potencjalnie czerpać różne inspiracje, były lumpeksy. Wśród tych wszystkich najróżniejszych, najdziwaczniejszych przedmiotów i ubrań, które można tam znaleźć, znajdowałam ucieczkę z mojego małego miasta, przenosiłam się do przestrzeni nieznanej, innej niż moja. Duża część mojej rodziny mieszkała w Stanach, skąd dostawałam paczki, zawierające zabawki po dzieciach z rodzin, u których pracowała moja babcia. Czułam, że one też są takim trochę portalem – zawierają historię, której chciałam być częścią̨ i poprzez ten obiekt jestem w stanie się do niej zbliżyć. Tak zaczęłam gromadzić przedmioty, które dla poprzednich właścicieli stawały się niepotrzebne, a dla mnie stanowiły źródło inspiracji. Fakt, iż kiedyś były czyimś wsparciem emocjonalnym, a teraz stały się śmieciem, bo nie mają praktycznego zastosowania, sprawia, iż odczuwam wobec nich empatię. One już zawierają w sobie jakąś opowieść, a moje zadanie polega na jej uzupełnieniu.

Czy potem kończy to się tak, iż musisz się przeprowadzić i nagle targasz ze sobą pudła pełne przeróżnych gadżetów, szpargałów – choćby nie wiem, jak najlepiej określić te rzeczy?

Dokładnie! Po angielsku jest pasujące tutaj słowo trinkets, czyli rzeczy, które nie mają praktycznego zastosowania, służą wyłącznie do zachwycania się nimi. To mi się bardzo podoba. Przenoszę je z miejsca na miejsce i często pakuję i rozpakowuję je jako pierwsze, żeby osiedlić się w nowym mieszkaniu. Wtedy czuję, iż jest już zaadaptowane przeze mnie, czuję się, jak u siebie przez obecność tych przedmiotów.

Martyna Modzelewska, Tea time – czas na herbatkę, 2024, z dokumentacji wystawy
Przez Żołądek do Serduszka, Cukiernia Kowalskich, w ramach FRINGE Warszawa

Martyna Modzelewska (ona/ono)
Urodziła się i wychowała w Grajewie – niewielkim miasteczku na Podlasiu (obecnie mieszka w Warszawie). Studiowała grafikę i malarstwo w ASP w Gdańsku oraz sztukę mediów na ASP w Warszawie. Tworzy instalacje, obiekty, performansy i obrazy. Bada stan zawieszenia pomiędzy sprawczością i niemocą. Założycielka (wraz z Paulą Jędrzejczak) i członkini kolektywu „Umysł biedaka”.

Michał Podziewski
Student Wydziału Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Współkurator wystaw UpComing. Handle with Care (Pałac Czapskich, 2024), Biennale Wisły (2024), Pępek Ziemi (Muzeum Ziemi w Warszawie, 2023). W NN6T pisze do działów Orientuj Się i Open Call.

Idź do oryginalnego materiału