Ucieczka z domu: Niezrozumienie w rodzinie i ciężar opieki

newskey24.com 6 dni temu

„Mama przeklina mnie za to, iż nie pomagam jej z chorym bratem”: Po maturze spakowałam walizkę i zniknęłam z domu

Moja matka nie zna granic—co chwilę zalewa mnie wściekłymi wiadomościami. Blokuję numery, ale ona pisze z nowych, jakby miała ich nieskończony zapas. Słowa zmieniają się za każdym razem, ale zawsze są pełne złych życzeń: chorób, wypadków, śmierci.

Jak można tak mówić do własnego dziecka? Dla niej to normalne. Od dekady istnieje tylko mój brat Leszek. Ja jestem po to, żeby sprzątać i pilnować go, gdy ona odpoczywa.

––––– REKLAMA –––––
Odtwórz wideo
––––––––––

Mój brat ma innego ojca. Mama wyszła ponownie za mąż, gdy miałam jedenaście lat. Nie pamiętam swojego taty, ale w jej ustach zawsze był „draniem” i „nikim wartym wspomnienia”. Wierzyłam w to, bo cóż, była moją matką. Dziś historia się powtarza.

Mój ojczym? Cichy, milczący. Nie kłóciliśmy się, mówiliśmy sobie „dzień dobry” i „dobranoc”. Nie nazywałam go tatą, ale gdy prosiłam o pomoc w zadaniu z matematyki, zawsze tłumaczył cierpliwie.

Gdy miałam czternaście lat, urodził się Leszek. gwałtownie okazało się, iż coś jest nie tak. Lekarze, badania, diagnozy—najpierw opóźnienie, potem coś gorszego, nieuleczalnego. Ojczym nie wytrzymał. Zawał, tydzień w szpitalu, pogrzeb w deszczowy czwartek. Wtedy zaczęło się moje piekło.

––––––––––

Rozumiem ją—sama z dzieckiem, które gryzie, krzyczy godzinami, brudzi łóżko. Ale gdy proponowano jej dom opieki, krzyczała, iż to jej „pokuta” i „test od Boga”.

Tylko iż połowa tego „testu” spadła na mnie. Szkoła, potem bieganie za Leszkiem, gdy ona jeździła na nocne zmiany. Czasem myślałam, iż zwariuję—jego wrzaski, zapach, ten chaos. Nie miałam przyjaciół, wyjść, marzeń. Tylko książki i jego ślina na podłodze.

Trzy razy namawiali ją, by oddała go do placówki. Za każdym razem odmawiała. Więc gdy po maturze oznajmiła, iż nie pójdę na studia, bo „ktoś musi pilnować Leszka”, spakowałam się i wyszłam, nie oglądając się za siebie.

––––––––––

Mieszkałam u koleżanki z klasy, potem wynajęłam klitkę za 800 złotych. Studia? Nie miałam szans—pracowałam na kasie w Biedronce. Żadnych oszczędności, żadnego wsparcia.

Minęło prawie dziesięć lat. Gdy wreszcie stanęłam na nogi, spróbowałam się odezwać. Myślałam: może przelewy, może lekarstwa dla niego. Ale spotkałam się z furią. Krzyki, iż „uciekłam jak szczur”, iż „zostawiłam ją z jego krzyżem”. Żądała, bym wróciła i „naprawiła błąd”. Przypomniały mi się te noce, gdy trzymałam Leszka, żeby nie bił głową w ścianę. Zrobiło mi się słabo.

Powiedziałam, iż przyślę pieniądze, ale więcej nie mogę. W odpowiedzi usłyszałam, iż jestem „wyrodna” i „bez serca”. Odcięłam kontakt. Teraz tylko te wiadomości—nowe numery, stare przekleństwa. Już nie wierzę, iż cokolwiek się zmieni.

––––––––––

Po tym, co mi napisała, nie chcę jej widzieć. Każdy wybiera swoją drogę. Ona wybrała cierpienie, ja—ucieczkę. Ale kiedy telefon znów wibruje z nieznanego numeru, serce wali mi jak młot. Wiem, co tam jest. I znów czuję się jak ta nastolatka, która boi się własnego domu.

Idź do oryginalnego materiału