Trzydzieści lat żalu

newsempire24.com 3 dni temu

*Dziennik osobisty*

Od trzydziestu lat nie utrzymuję kontaktu z moją teściową, Anną Zawadzką. Wszystko zaczęło się od tego, iż na naszym śluzbie z Zygmuntem podarowała nam worek pszenicy i zestaw starych talerzy. Byłam wtedy młoda, zakochana, pełna nadziei, a ten “prezent” odebrałam jak policzek. Teraz Zygmunt, mój mąż, prosi, żebym się nią zaopiekowała, bo została obłożnie chora. “Grażyno — mówi — to moja matka, jest sama, kto jej pomoże?” A ja patrzę na niego i myślę: “Nie chcę widzieć twojej matki, Zygmuncie. Po tym wszystkim nie mam takiego obowiązku”. Mimo to, ta sytuacja nie daje mi spokoju — rozdarta jestem między dawną urazą a wrażeniem, iż może już czas zakończyć ten rozdział.

Trzydzieści lat temu, gdy braliśmy ślub, byłam w siódmym niebie. Młodzi, bez grosza przy szi, ale miłość wydawała się ważniejsza od wszystkiego. Wesele było skromne, w małej restauracji, ale razem z rodzicami dołożyliśmy starań, żeby wyglądało pięknie. Moi rodzice dali nam pieniądze na meble, znajomi złożyli się na zastawę, a Anna Zawadzka… Wręczyła nam worek kaszy i sześć wytartych talerzy, które wyglądały, jakby pamiętały jeszcze jej własną młodość. “To wam się w gospodarstwie przyda” — powiedziała z uśmiechem, jakby wręczała kosztowności. Ledwo powstrzymałam łzy. Nie dlatego, iż liczyłam na drogi podarunek, ale dlatego, iż poczułam: ona mnie nie akceptuje. Jakbym była powietrzem, które nie zasługuje na więcej.

Zygmunt tylko wzruszył ramionami: “Daj spokój, mama taka jest, to jej sposób, żeby pokazać troskę”. Ale ja nie umiałem tego zapomnieć. Anna Zawadzka od początku dawała mi odczuć, iż nie jestem godna jej syna. Krytykowała wszystko — jak gotuję, jak sprzątam, jak się ubieram. “Grażyno, tyż robisz bigos bez śliwek? U nas w domu się tak nie gotuje” — mówiła, stojąc przy mojej kuchence. Każda jej wizyta była jak próba, której nigdy nie zdawałam. Po tym “prezencie” przestałam się z nią widywać. Powiedziałam Zygmuntowi: “Albo ona przestrzega granic, albo ja nie chcę jej znać”. Wybrał mnie, i tak minęło trzydzieści lat — bez słowa między nami.

Przez ten czas zbudowaliśmy swoje życie. Wychowaliśmy dwoje dzieci, kupiliśmy mieszkanie, potem dom pod Warszawą. Ja pracowałam, prowadziłam dom, byłam przy Zygmuncie w trudnych chwilach. Anna Zawadzka żyła swoim życiem — w malutkim mieszkaniu, z sąsiadkami, z działką. Zygmunt ją odwiedzał, pomagał finansowo, ale ja trzymałam się z daleka. I mnie to odpowiadało. Nie czułam się winna — sama wybrała tę drogę, uznając, iż nie zasługuję na jej syna. Ale teraz wszystko się zmieniło.

Miesiąc temu Zygmunt wrócił do domu pochmurny. “Grażyno — powiedział — mama ma wylew. Ledwo się rusza. Lekarze mówią, iż potrzebuje opieki”. Wysłuchałam go, ale gdy dodał: “Chcę, żeby zamieszkała z nami, i proszę, żebyś jej pomogła”, mało się nie udusiłam ze złości. Pomóc? Jej? Kobiecie, która upokorzyła mnie przed wszystkimi na własnym weselu? Która nigdy nie przeprosiła, nie próbowała naprawić relacji? Spojrzałam na niego: “Żartujesz? Po tym wszystkim mam być jej pielęgniarką?” Zaczął tłumaczyć, iż jest schorowana, iż nie może zostawić jej samej, iż to jego obowiązek. A ja? Gdzie mój obowiązek wobec siebie, wobec mojej godności?

Kłóciliśmy się do północy. Zygmunt powtarzał, iż to jego matka, iż nie będzie żyła wiecznie. Ja próbowałam wytłumaczyć, iż nie wymażę trzydziestu lat upokorzeń. “Pamiętasz, jak nazwała mnie ‘niezdarą’ przy wszystkich? Jak dała mi kaszę, jakbym była żebraczką? — krzyczałam. — A teraz mam ją przyjmować pod swój dach?” On tylko potrząsnął głową: “Grażyno, to przeszłość. Ona jest chora, potrzebuje pomocy”. Ale dla mnie to nie przeszłość. To rana, która nigdy się nie zabliźniła.

Porozmawiałam z córką, licząc na wsparcie. A ona mówi: “Mamo, rozumiem, ale babcia naprawdę jest w potrzebie. Może jednak przebaczysz?” Łatwo powiedzieć. Nie życzę Annie Zawadzkiej źle, ale nie chcę jej widzieć codziennie, gotować jej, zmieniać pościeli. To przerasta moje siły. Zaproponowałam Zygmuntowi opiekunkę albo dom opieki — stać nas na to. Ale on uparł się: “To moja rodzina, nie obcy ludzie”. A ja niby kim jestem? Dlaczego nikt nie liczy się z moimi uczuciami?

Teraz stoję w miejscu. Z jednej strony widzę, jak Zygmunt cierpi. Kocha swoją matkę i nie chcę go zmuszać do wyboru. Z drugiej — nie potrafię poświęcić swojego spokoju dla kobiety, która nigdy nie uznała mnie za rodzinę. Zaczęłam choćby myśleć, czy nie zgodzić się, jeżeli ona przeprosi wreszcie. Ale to głup,

Idź do oryginalnego materiału