Trzecia próba
Janina włożyła biały fartuch, usiadła za biurkiem i odchyliła się na oparcie krzesła. Zamknęła oczy, próbując się uspokoić i zebrać do pracy. W drzwiach zapukano. „Kto tam znowu? – westchnęła w duchu Janina Kazimierzówna. – Zupełnie nie potrafią dać mi chwili spokoju, zaraz się wproszą…”
Nie doczekawszy się jej odpowiedzi, drzwi uchyliły się i w szparze pojawiła się głowa mężczyzny.
— Można?
Janina Kazimierzówna spojrzała na niego surowo.
— Przyjmuję od czternastej — wyrzuciła z siebie i zrobiła wrażenie, iż czyta jakiś bardzo istotny dokument.
Po chwili zerknęła w stronę drzwi. Głowa mężczyzny wciąż tkwiła w przejściu.
— Przecież już mówiłam, po polsku… — zaczęła zirytowana, ale głowa nie zniknęła.
— Już jest druga — odparł mężczyzna i skinął głową w stronę zegara wiszącego między oknami.
Spojrzała na ścienny zegar i zobaczyła, iż duża wskazówka rzeczywiście stała na dwunastce, gotowa do drogi na nowe koło. Czas zacząć przyjmowanie. I tak już kiepski humor pogorszył się definitywnie.
— Proszę wejść — odparła z rezygnacją.
Drzwi otworzyły się szerzej i do gabinetu wszedł mężczyzna. Objęła go wprawnym, zawodowym wzrokiem, gdy podchodził do jej biurka. Na pacjenta raczej nie wyglądał. Wysportowany, zadbany, starannie ostrzyżony, kwitnący zdrowiem, żadnych śladów cierpienia czy złego samopoczucia na otwartej, szerokiej twarzy.
— Nazwisko? — spytała Janina Kazimierzówna, sięgając po stojącą na biurku kupkę kart.
— Nowak Piotr Andrzejewicz.
Mężczyzna usiadł na krześle, odchylił się na oparcie, opierając łokieć o blat. Ta jego poza dobiła Janinę. „Patrzcie go, jakby u siebie w domu” — pomyślała.
Znalazła jego cienką kartę w stosiku, otworzyła. Tylko dwie notatki od okulisty.
— Słucham pana — powiedziała niechętnie, gotowa odprawić zdrowego pacjenta z kwitkiem.
— Doktorze, bardzo źle sypiam. W dzień na pracy ledwo zipię, wydaje mi się, iż jak tylko się położę, od razu zasnę. A w nocy ani drzemki. Albo zasypiam, ale budzę się nad ranem i męczę do świtu.
— I od jak dawna pan nie śpi?
— Od dwóch miesięcy, odkąd żona wróciła. Poszła do kochanka, ledwo się uspokoiłem, a tu ona z powrotem. I nie mogę jej wyrzucić, mamy dziecko. Córkę.
— Oszczędź mi pan szczegółów. Proszę, skierowanie na prześwietlenie i badania. Jak pan zrobi, to wróci.
— A bez tego się nie da? — szczerze zdziwił się pacjent.
— Bywa pan w przychodni bardzo rzadko, badań okresowych pan nie robił, prawda? Więc niech pan teraz nadrobi. Tak trzeba. Przynajmniej raz na rok powinien pan się przebadać.
— A potem do pani? A co mam zrobić z tą bezsennością? — zapytał Nowak, obracając w dłoniach plik skierowań.
— Wyeliminuj pan stres. Odejdź od żony. Bez niej, jak rozumiem, pan spał? — odparła Janina.
— Chętnie bym tak zrobił, ale dokąd? Mieszkamy w małym mieszkaniu, nie da się tego podzielić. Żona sama nie wyjdzie, no i dziecko znowu. Rodziców już nie mam. Nie wynajmę sobie czegoś w moim wieku. I z jakiej racji? Proszę mi przepisać jakieś tabletki, i pójdę.
Janina niechętnie wyjęła z szuflady blankiet recepty i zaczęła wypisywać lekki środek nasenny.
— A pani jest sama? To znaczy, nie zamężna? Wygląda pani kiepsko. Też ma pani problemy? — nagle zapytał Nowak.
Długopis w dłoni Janiny zawisł nad blankietem. „Co on sobie wyobraża?”
— Co pana to obchodzi? — odcięła się ostro.
— Tak tylko spytałem, z troski. Lekarze to też ludzie, chorują. Mąż panią zostawił?
Janinie przyszło na myśl, iż zostawił ją dawno temu, dziesięć lat wcześniej. Znalazł sobie młodszą i odszedł, zostawiając ją z trójką dzieci. Starszy syn już się usamodzielnił, wyjechał do Irlandii pracować, ożenił się i nie planował wracać. Pracuje jako programista, tak jak ojciec. To on zasiał w chłopaku ten pomysł. Sam nie zdążył wyjechać w czas, więc przynajmniej syna przepchnął.
Córka też w zeszłym roku wyjechała do pracy do Warszawy i tam została. A najmłodszy do niedawna jeszcze z nią mieszkał. Ale jej nadzieja na niezbyt samotną starość runęła. Córka przeciągnęła brata do stolicy. Mówiła, iż tutaj nie ma żadnych perspektyw. I tego ranka, mimo jej protestów, wyjechał. Nikt o niej nie myśli. A ona już nie jest młoda, pięćdziesiątka, na horyzoncie emerytura i samotność. Przyjaciółek nie ma, rodziców też dawno nie ma, choćby poskarżyć się nie ma komu.
Janina ocknęła się z zamyślenia.
— Proszę, recepta. A badania proszę zrobić i prześwietlenie. — Przesunęła receptę w stronę Nowaka.
— Dziękuję — powiedział mężczyzna, biorąc blankiet, ale dalej siedział.
— Coś jeszcze? jeżeli nie, to niech pan nie zatrzymuje, tam ludzie czekają. — Janina skinęła głową w stronę drzwi.
— Tak, tak. Dziękuję, do widzenia. — Nowak w końcu wstał i ruszył ku drzwiom. Obejrzał się. Janina nie zdążyła odwrócić wzroku.
Do gabinetu weszła starsza pani, jedna z tych, które przychodzą do przychodni jak do pracy, by porozmawiać o swojej chorobie jak o czymś bliskim i przyjemnym…
Tylko zdejmując biały fartuch, Janina przypomniała sobie, iż czeka na nią puste mieszkanie. I desperacja znów ją ogarnęła. Przygryzła wargę, by nie rozpłakać się. Powstrzymała łzy cisnące się do oczu i wyszła z przychodni.
— Janina Kazimierzówna — ktoś ją zawołał.
Obejrzała się i zobaczyła Nowaka, swojego pierwszego pacjenta tego dnia.
— Pomyślałem… W pani oczach taka pustka. Też ma pani problemy? To widać gołym okiem. Mnie też do domu nie chce się wracać.
Janina zdziwiła się, czyżby aż tak było widać?
— Skąd pan to wziął? — odparła szorstko.
— No dajże pan— Nie bądź pani taka dumna, chodźmy na kawę, porozmawiajmy, może się pani rozjaśni — uśmiechnął się Nowak, a Janina, choć w duchu przeklinała swoją słabość, kiwnęła głową i ruszyła obok niego, myśląc, iż może jednak warto dać losowi jeszcze jedną szansę.