TO NIE JEST TO, CZEGO SZUKAM…

newskey24.com 3 dni temu
Przywołał mnie bezpośrednim połączeniem. Jan, wpadnij na chwilę!
Janek wiedział, iż znowu usłyszy reprymendę. I słusznie.
Jest? Siadaj, Janku. Znowu zawaliłeś robotę, więc naganę wpisuję. I premii kwartalnej nie zobaczysz, ostrzegałem cię! Co się z tobą dzieje? Obiecałem twojemu ojcu, a ty mnie zawodzisz, ech ty, Janie Ratomirze! Kierownik działu produkcji, Edwin Bogumił, machnął ręką. Wychodź mi z oczu, przecież już dorosły facet jesteś! Pomyśl, Janku, w jaką stronę zmierzasz? Ani rodziny, ani zainteresowań. Jak dalej żyć zamierzasz?
Do domu Janek jechał SKM-ką, tłok jak zwykle. Nie usiąść, stali przyklejeni do siebie.
Kolegów z fabryki w domach czekały żony, kolacja na stole. U Ratomira pustka, mieszkał sam. I ostatnio tylko jedno pragnienie: zakręcić kieliszek, wywalić się do łóżka.
[]
*Dawniej po robocie wyskakiwał z kumplami, podobał się dziewczętom. Teraz wszyscy pospowiadali się, zamęczyli rutyną dzieci, żony, szare troski…*
[]
Na swojej stacji ledwo wysiadł babcia z tobołami rozłożyła się w przedziale, nie dało się obronić!
W podziemnym przejściu ciągle ciągną łokciem albo szturchają. Wszyscy się spieszą, spieszą, ale dokąd?
I on, dwudziestopięcioletni, też się spieszył. Dziewczyny się za nim wieszały. Miał przecież mieszkanie, dobrą fabryczną kasę. Kupił choćby auto nie nowe, ale swoją pracą!
Mama mówiła: Ożeń się, synku! Czas gwałtownie płynie, a ty go trwonisz na te wymalowane! Moja sąsiadka, Ulka, no, takie dobre dziecko! Młoda, domatorka! Pomaga matce, medycynę studiuje, i zerką na ciebie zerka, ja ci powiadam.
A on jej na to: Nie, mamo, taka mi nie potrzebna! Ta twoja Ulka. Nie podoba mi się, nie w moim typie!
[]
*I opuściła go sposobność… Pewnie teraz Ulka smaży mężowi kotlety z ziemniaczkami i kroi sałatkę z pomidorów i ogórków. Czeka nie doczeka, a dzieci pytają: Mamo, a kiedy tata wróci?*
*A jego nikt nie czeka, choć kiedyś to mu to odpowiadało. Sam nie wiedział, kiedy nastał ów moment iż pora już było, iż zabawy się przejadły, a on wciąż drepcze wydeptanym szlakiem?*
Janek wszedł na swoje piętro, wyciągnął z kieszeni klucz, wsadził do zamka nie chciał wejść. Co za bzdura? Spróbował znów, pokręcił w szczelinie, i…
Nagle drzwi otworzyły się od środka. Rozwarły się, a tam… jego matka w kwiecistym szlafroku, z rumieńcami.
Synku, co ty, z roboty wprost do nas? Czemu nie zadzwoniłeś? Zmęczony pewnie, masz wyczerpaną minę. My z ojcem właśnie siadamy do kolacji. Dawaj, Janku, rozbieraj się, ręce umyj. Hej, ojciec, gdzież ty? Ratomirze, chodź choć syna powitać, wciąż się grzebiesz!
Ratomir stanął jak wryty, nie poruszając się.
Wtedy i jego ojciec wyszedł:
Synku, myślałem, iż swoją pannę do nas przyprowadzasz na oględziny. Pewnie wnuków nie doczekamy! Sam winny, niedorajda postanowiłem się żenić dopiero po czterdziestce. I matka młoda wtedy nie była. Ty się nie zwlekaj, ucz się na ojcowskich błędach, trza w życiu wszystko w porę załatwiać! Kapujesz?
Kapuję, tata zaschło w gardle Ratomirowi. Tata, dziękuję wam za wszystko z mamą, ale… zapomniałem jednej rzeczy! I Ratomir pomknął jak strzała po schodach w dół, wyskoczył z klatki i biegł przed siebie, nie oglądając się.
[]
*Miał już dobry kawał za sobą, gdy wreszcie przystanął, złapał oddech i z obawą, powoli, spojrzał za siebie. Jak to w ogóle możliwe? Tak odruchowo poszedł ze stacji w złą stronę? Zamyślił się, a nogi z dawnego nawyku zaniosły go pod rodzinny dom, w którym Janek sam mieszkał od dzieciństwa, aż stanął na własnych nogach. Automatycznie podbiegł, zaczął otwierać drzwi… ale rzecz nie w tym, a w tym…*
Janek odwrócił głowę.
Rodzinnej pięćdziesięciolatki nie było.
Na jej miejscu był skwer…
[]
*Przecież wyburzono ją trzy lata temu. Rodziców Janka nie było z nimi od pięciu lat. Sprzedał wtedy tamten kawalerek, spłacił swoje kredyty, kupił trochę lepsze auto, postawił rodzicom pomniki na cmentarzu Jan Długosz.*
*Co to było? Gdzie się znalazł? Jak to możliwe, iż tak wyraziście stanął w dawnym mieszkaniu rodziców?*
*I oni, tacy jak dawniej? Jakby żywi?*
*Czyżby to wszystko przywidziało się tylko?*
Ratomir był ogłuszony tym, co się zdarzyło.
Przyszedł do siebie, długo patrzył w lustro. Potem stanął pod prysznicem, umył się, włożył dres, adidasy i wyszedł na ulicę.
Rodzinny dom wyburzyli, a lokatorów przenieśli do nowego, pobudowanego obok. Stąd było z dziesięć minut marszu.
Nie było pewne, iż ją zobaczy, Ulka pewnie dawno w małżeństwie z rozsądku, choć młodsza od
Pamiętając każde zdanie z tamtej niezwykłej wizyty, Antoni teraz z czułością trzymał brzuch Julity, w którym rosło ich dziecko, dziękując w myślach rodzicom za ów cudowny znak i pilnując, by nie zmarnować żadnego kolejnego dnia obdarowanego życiem, miłością i nadzieją na bycie dobrym ojcem.
Idź do oryginalnego materiału