**5 lipca 2024**
„Mamo, może zostaniesz u nas na lato?” – zaproponowała Elżbieta Franciszkowska, wycierając ręce w kuchenny ręcznik. „Mieszkanie mi zalali sąsiedzi z góry, teraz trzeba remontować. Fachowcy mówią, iż do jesieni nie skończą.”
Halina zastygła z chochlą nad garnkiem barszczu. Lato z teściową? Trzy miesiące pod jednym dachem? W myślach przeliczyła wakacje dzieci, urlop męża, wyjazdy na działkę… A przez cały ten czas obok będzie Elżbieta Franciszkowska ze swoimi uwagami, radami i tym wiecznie niezadowolonym spojrzeniem.
„Oczywiście, mamo” – usłyszała swój własny głos. „Zostawaj. Gdzie indziej byś poszła?”
„No widzisz, już lepiej!” – ucieszyła się teściowa. „Przecież nie będę ciężarem, pomogę, zajmę się wnukami. Wojtuś w pracy przepada, a ty sama z dziećmi się męczysz.”
Wojciech rzeczywiście wracał późno z biura, ale Halina całkiem nieźle radziła sobie z dziesięcioletnim Krzysiem i siedmioletnią Zosią. Radziła sobie, dopóki w ich uporządkowane życie nie wdarła się Elżbieta Franciszkowska ze swoimi zasadami.
Nazajutrz teściowa wzięła się za porządki. Ponownie umyła wszystkie naczynia, bo – jak twierdziła – Halina źle spłukuje płyn. Przestawiła produkty w lodówce, tłumacząc, iż wędlina ma leżeć na górnej półce, a nie byle gdzie. Dziecięce zabawki schowała do pudeł i wyniosła do spiżarki.
„Po co robić bałagan?” – oświadczyła Zosi, która szukała ulubionej lalki. „Pobawiłaś się – posprzątaj.”
Zosia rozpłakała się, a Halina, zaciąwszy zęby, poszła wyciągać zabawki z powrotem.
„Elżbieto Franciszkowska, dzieci powinny czuć się swobodnie w domu” – spróbowała zaprotestować.
„Swoboda to nie rozwydrzenie” – odcięła teściowa. „Za moich czasów dzieci były wychowane.”
Krzyś, słysząc rozmowę, burknął coś pod nosem i poszedł do swojego pokoju. Od początku unikał babci, a ta bez przerwy go poprawiała: albo muzyka za głośna, albo za długo przy komputerze, albo za dużo hałasu z kolegami na podwórku.
Wieczorem Wojciech wrócił zmęczony i głodny. Halina, jak zwykle, podgrzała mu obiad, ale zanim zdążyła podać, wtrąciła się teściowa.
„Wojtusiu, wyglądasz jak szkielet!” – lamentowała, nakładając synowi pełny talerz. „Hala źle cię karmi, same te sklepowe półprodukty. Jutro pójdę na targ, kupię porządnego mięsa, usmażę kotlety.”
„Mamo, nie trzeba, wszystko mamy” – próbował się bronić Wojciech, ale matka już się rozpędziła.
„Jak to nie trzeba? Ty jesteś moim synem, ja się o ciebie troszczę! A u was zaniedbanie… Koszule nieprasowane, skarpetki z dziurami. Za moich czasów żona dbała o męża jak należy.”
Halina poczuła, jak krew uderza jej do głowy. Cały dzień prała, sprzątała, gotowała, woziła dzieci do szkoły i na zajęcia, a teraz jeszcze zarzuty, iż źle dba o rodzinę.
„Dbam o rodzinę” – powiedziała cicho, ale stanowczo. „Tylko czasy się zmieniły, Elżbieto Franciszkowska.”
„Czasy, czasy” – skrzywiła się teściowa. „A rodzina zawsze taka sama.”
Wojciech milczał, metodycznie zajadając barszcz. Nigdy nie wtrącał się w konflikty między żoną a matką, wolał przeczekać. Halinę to wkurzało najbardziej – mógłby czasem stanąć w jej obronie.
Po tygodniu wspólnego mieszkania atmosfera była już nie do zniesienia. Elżbieta Franciszkowska krytykowała wszystko: gotowanie Haliny, wychowanie dzieci, prowadzenie domu. Wstawała o szóstej i hałasowała w kuchni, robiąc śniadanie „jak należy”. Dzieci narzekały, iż babcia nie daje im spokojnie zjeść, ciągle poprawia, jak trzymać widelec i ile razy przeżuwać.
„Mamo, może pojedziesz do cioci Basi w odwiedziny?” – zaproponował Wojciech podczas kolejnej awantury. „Przecież cię zapraszała.”
„A co, ja tu przeszkadzam?” – oburzyła się Elżbieta. „Pomagam, staram się, a wy mnie wyrzucacie! Basia mieszka w kawalerce, tam miejsca nie ma. Czy ja wam zawadzam?”
„Nie zawadzasz” – skłamała Halina. „Tylko…”
„Tylko co? Mów wprost!”
„Tylko mamy różne spojrzenia na życie” – ostrożnie powiedziała Halina. „I inaczej wychowujemy dzieci.”
„Aha!” – triumfująco wykrzyknęła teściowa. „Więc o to chodzi! Moje wychowanie wam nie pasuje? A Wojtuś jak wyrósł? Na porządnego człowieka, pracowitego!”
„Mamo, starczy” – zmęczonym głosem poprosił Wojciech. „Wszyscy jesteśmy nerwowi.”
„Nie starczy! Chcę zrozumieć, o co chodzi. Czym ja wam przeszkadzam?”
Halina wzięła głęboki oddech. Nagromadzona frustracja domagała się ujścia, ale jeszcze się powstrzymywała.
„Nie przeszkadzasz” – powtórzyła. „Ale każda rodzina ma prawo do swoich granic.”
„Granic!” – prychnęła teściowa. „Dla własnej matki granice! No, czasy nastały…”
Krzyś i Zosia przycupnęli w kącie, przestraszeni spojrzeniami rzucanymi między dorosłymi.
Następnego dnia Halina postanowiła porozmawiać z dziećmi. Wiedziała, iż dla nich też nie jest łatwo.
„Jak tam, skarby?” – zapytała, sadzając ich obok siebie na kanapie.
„Babcia jest dziwna” – przyznała Zosia. „Ciągle się gniewa i mówi, iż jesteśmy niegrzeczni.”
„A mi powiedziała, iż komputer niszczy mózg” – dodał Krzyś. „I iż za jej czasów dzieci bawiły się na podwórku, a nie w domu.”
„Babcia po prostu przywykła do innego życia” – próbowała wyjaśnić Halina. „O was się troszczy.”
„Ale ja się przy niej nie czuję dobrze” – poskarżyła się Zosia. „Mogę jeść nie w kuchni, tylko tutaj?”
Halina przytuliła córkę. Ona sama też nie czuła się już u siebie. Mieszkanie przestało być ich twierdzą, miejscem, gdzie można odetchnąć. Teraz wszyscy chodzili na palcach, żeby nie narazić się na uwagę teściowej.
Tymczasem Elżbieta Franciszkowska dalej rządziła. Wyprała wszystkie ręczniki