Moja teściowa jest przekonana, iż zniszczyłam rodzinę, odbierając jej syna.
Trzy lata temu poznałam rodzinę mojego męża i od pierwszych chwil było jasne, iż mój Artur nie dostał w ich domu ani odrobiny miłości. Wszystkie uczucia, cała troska jego matki trafiały do młodszego syna, Dominika. Artur był tylko cieniem w ich życiu – chłopcem do zadań specjalnych, gotowym spełniać każde życzenie. Matka rozpieszczała młodszego, chroniąc go przed najmniejszymi trudnościami jak delikatny kwiat, podczas gdy starszy syn był dla niej tylko pracowitym wołem.
Teściowa, Barbara Nowak, i teść, Jan Kowalski, mieszkali w starym drewnianym domu na skraju wioski nad jeziorem, trzy godziny jazdy od naszego miasta. W takim miejscu zawsze jest co robić: dach do naprawy, drewno do rąbania, ogród do przekopania. Do tego kury, krowy, niekończące się grządki – pracy starczyłoby dla dziesięciu osób. Cieszyłam się, iż z Arturem mieszkamy daleko, w swoim mieszkaniu, gdzie nie dotykał nas ten wir zajęć. On też, przyznaję, był szczęśliwy, zachowując dystans. Ale gdy tylko pojawiał się w rodzinnym domu, zarzucano go obowiązkami, jakby nie był synem, a najemnym robotnikiem.
Kiedy się pobraliśmy, Barbara namawiała nas na wizyty, opowiadając o uroku wiejskiego życia: grille przy zachodzie słońca, spacery po lesie, świeże powietrze i domowe przetwory. Daliśmy się uwieść tym opowieściom i postanowiliśmy spędzić pierwszy wspólny urlop w wiosce. Marzyliśmy o spokoju, długich rozmowach przy ognisku, ciszy przerywanej tylko śpiewem ptaków. Ale rzeczywistość okazała się surowsza, niż się spodziewaliśmy.
Ledwie wysiedliśmy z autobusu, zakurzeni i zmęczeni po długiej podróży, a urlop stał się marzeniem. Artura od razu wyposażyli w stare buty i wysłali naprawiać stodołę. Mnie wciągnięto do kuchni, gdzie czekała góra brudnych naczyń po rodzinnej imprezie. A potem gotowanie dla całej gromady: teść, teściowa, sąsiedzi, krewni. Urlop? Nie, katorga! Przez dwa tygodnie ledwie mieliśmy czas odetchnąć. Grillowaliśmy raz – i to w pośpiechu, między obowiązkami. Spacery po lesie pozostały w sferze marzeń. Najbardziej wkurzało mnie zachowanie Dominika, młodszego brata Artura. Gdy my z mężem biegaliśmy po podwórku jak szaleni, on leżał leń na kanapie, przeskakując kanały w telewizji lub przeglądając telefon. Jego trasa była prosta: łóżko – toaleta – lodówka. A teściowa patrzyła na niego z zachwytem, jakby był skarbem narodowym.
Piątego dnia straciłam cierpliwość. Wieczorem, gdy w końcu zostaliśmy sami, zapytałam Artura: „Co adekwatnie robi twój brat? Dlaczego on nic nie robi?” Mąż westchnął i odpowiedział, iż Dominik jest „intelektualistą”. Że praca fizyczna nie jest dla niego, matka oszczędza go do wielkich rzeczy. Podobno się uczy i całą energię poświęca książkom. Tyle iż uczy się już ósmy rok – raz go wyrzucą, raz się przyjmą z powrotem. A Artur? Artur zawsze był tym, który przyjeżdżał ratować rodziców: naprawiał płot, rąbał drewno, łatał dach. I tak było, zanim się poznaliśmy.
Ten „urlop” stał się dla mnie ostatnią kroplą. Zaczęłam rozmawiać z Arturem o zmianie zasad. Dlaczego ma on dźwigać cały dom, gdy Dominik żyje jak książę? Czy młodszy brat nie mógłby wziąć na siebie choć części obowiązków? Rodzice czekali na nas miesiącami, żeby naprawić kurnik lub pokryć farbą wrota, choć teść sam mógłby sobie poradzić. Ale Barbara nie pozwalała, by ktoś dotknął jej cennego Dominika – przecież to „uczony”, nie może się rozpraszać.
Na szczęście Artur się zastanowił. Po raz pierwszy spojrzał na sytuację z boku i zrozumiał, iż był wykorzystywany. Zgodził się – dość bycia darmową siłą roboczą. Postanowiliśmy nie ulegać namowom. Na majówkę, mimo nalegań teściowej, nie pojechaliśmy. Ani na inne święta. A gdy nadarzyła się okazja na prawdziwy urlop – z morzem, słońcem i wolnością – poinformowaliśmy rodzinę. Barbara wpadła w szał. Krzyczała przez telefon, iż mamy obowiązek przyjechać, iż potrzebują pomocy. Artur spokojnie zapytał, o jaką konkretnie chodzi. Okazało się, iż zaczęli remont – i oczywiście liczyli na nas.
Wtedy mój mąż stracił cierpliwość. Powiedział matce wprost: „Masz jeszcze jednego syna. Może czas, żeby on coś zrobił?” Teściowa próbowała protestować, iż Dominik jest zajęty nauką, iż nie ma czasu. Ale Artur przypomniał jej, jak sam, będąc studentem, harował dla rodziny, bo „brat był mały”. A teraz? Teraz Dominik jest dorosły, ale wciąż nietykalny. „Mamo, masz dwóch synów – powiedział na koniec. – A wychodzi na to, iż jeden jest twój, a drugi obcy”. I rozłączył się.
Nie minęła minuta, a Barbara zadzwoniła do mnie. Jej głos drżał ze złości. Oskarżyła mnie, iż nastawiłam Artura przeciw rodzinie, iż zatrułam mu serce, oderwałam od bliskich. Słuchałam tego potoku wyrzuców przez kilka sekund, po czym cicho zablokowałam jej numer. I wiesz co? Ani trochę nie żałuję.
Gdyby Artur był jedynakiem, sama nalegałabym, by pomagał rodzicom. Ale gdy w rodzinie drowsAle gdy w rodzinie jest dwóch synów, a jeden jest traktowany jak król, a drugi jak sługa – to niesprawiedliwość, której nie zamierzamy dłużej akceptować.