Moja teściowa narzuca nam swoje porządki, a mąż milczy. Już dłużej tego nie zniosę.
Czasem patrzę na siebie z boku i nie mogę uwierzyć, jak w ogóle do tego doszło – jak mogłam wyjść za mężczyznę, który w wieku trzydziestu lat wciąż żyje w cieniu swojej matki? Nazywał się Tomasz, z wyglądu – poważny, dojrzały, niezależny. A w rzeczywistości – mamaś. I to taki, który bez jej błogosławieństwa choćby kroku nie stąpi.
Poznaliśmy się przez… kogo byście zgadli? Przez jego matkę! Pracowałam wtedy jako ekspedient, a pewna starsza pani coraz częściej przychodziła do naszego sklepu. Chwaliła mnie, mówiła, iż jestem jak córka. Potem przyprowadziła syna: „Tomaszu, popatrz – to nie drowska, to skarb!”. A on dał się nabrać. Zaczął się zalecać, zapraszać na randki. No i w końcu – ślub.
Mieszkanie dała nam jego matka. Sama przeprowadziła się do swojego starszego adoratora, a synowi powiedziała: „Mieszkajcie tu, oszczędzajcie na swoje. Chcę wnuków!”. Słowa niby miłe, ale okazało się, iż nie stoi za nimi czyste serce. niedługo wróciła do naszego życia… z szmatami, garnkami i swoimi zasadami.
Każdy poniedziałek, jak kopiuj-wklej. W weekend szoruję mieszkanie na błysk, pierzę, gotuję. A w poniedziałek wracam do domu – i znów wszystko umyte, wypróżnione, poukładane. Na stole karteczka: „Ugotowałam żurek, posprzątałam szafy, umyłam podłogi, zmieniłam pościel. Całuję.” Grzecznie, ale aż ręce drżą. To mój dom czy jej?
Powiedziałam Tomaszowi, iż tak dłużej nie wytrzymam. Machł ręką: „Ona się stara! Robi to dla nas z dobrego serca!”. Żebym była wdzięczna – mniej obowiązków. A ja czuję, iż jej „pomoc” pozbawia mnie prawa bycia gospodynią we własnych czterech ścianach. choćby moją bielową pranie robi! Grzebie w szafach, przekłada moje rzeczy. O prywatności mogę tylko pomarzyć.
I co boli najbardziej – u siebie nie zachowuje się tak. Byliśmy u niej w gościnie: zwykły porządek, nie sterylność. A u nas – wszystko jak pod linijkę. Obcaj osoba w moim domu, a ja nie mogę choćby pisnąć. Bo, jak przypomniała mi mama: „Mieszkanie to przecież jej. Wytrzymaj, aż kupicie swoje”.
Ale jak wytrzymać, gdy codziennie czujesz, iż po prostu cię wypychają z roli gospodyni? Nie mówię, iż teściowa jest zła. Nie. Ale ma obsesję na punkcie kontroli. Najma nas chyba nie za osobno rodzinę, tylko za swoje niesreadne dzieci, którym trzeba mówić, jak mają żyć.
A Tomasz… On po prostu nie stawia granic. Wszystko mu pasuje. „Jesteśmy w komfortowej sytuacji” – mówi. Ja za to czuję się tu jak intruz. choćby tak nie rozumie, jak bardzo mi z tym ciężko. Albo nie chce zrozumieć.
A gdy teściowa oznajmia: „Chcę wnuków. Jak się pojawią, będę częściej przychodzić, siedzieć z dzieckiem, pomagać” – robi mi się zimno. Bo wiem jedno: ona nie będzie „pomagać”, tylko żyć z nami. Wprowadzi swój plan dnia, swoje menu, swoje zasady. Już teraz się duszę, a wtedy chyba oszaleję.
Ostatnio postawiłam Tomaszowi ultimatum: albo on sam porozmawia z matką, albo zrobię to ja. I nieważne, czyje to mieszkanie. Oddała je nam do życia, więc powinna nas szanować. Nie jestem rzeczą, którą można przekładać z półki na półkę. Jestem żoną, gospodynią, kobietą, i mam prawo do swoich porządków we własnym domu. choćby jeżeli ten dom jeszcze nie do końca jest mój.