Teściowa na emeryturze — bez wnuka: “Wychowałam syna, reszta to nie moje”

polregion.pl 12 godzin temu

Gdy wychodziłam za mąż za Marcina, myślałam, iż wszystko ułoży się idealnie. Byliśmy młodzi, zakochani, pełni marzeń. On studiował na politechnice, ja kończyłam pedagogikę. Oboje z małych miasteczek, oboje marzyliśmy o zostaniu w Warszawie, gdzie się poznaliśmy. Po ślubie wzięliśmy kredyt na malutkie mieszkanko na obrzeżach miasta. Wydawało się, iż to początek dorosłości. Wszystko przed nami, byle tylko się postarać.

Ale po roku wszystko się posypało. Zaszłam w ciążę, straciłam dorywczą pracę. Moje stypendium i drobne zarobki przestały wystarczać. Marcin pracował, ale jego pensja ledwo starczała na jedzenie. Raty kredytu wysysały z nas resztki sił. Wtedy podjęliśmy decyzję: wynajmiemy mieszkanie, a sami wprowadzimy się do teściowej. Tymczasowo, powtarzaliśmy sobie. Na rok, dwa, aż stanęliśmy na nogi.

Mama Marcina, Krystyna Januszewska, była już na emeryturze – oficjalnie, choć skończyła ledwie pięćdziesiąt lat. Energiczna, zadbana, zawsze z nienagannym makijażem i nową bluzką. Od początku naszego małżeństwa nie wtrącała się w nasze sprawy, nie dzwoniła co chwilę, nie pouczała, jak żyć. Myślałam wtedy – miałam szczęście. Spokojna, rozsądna, kulturalna. Czego chcieć więcej?

Gdy powiedzieliśmy jej o przeprowadzce, westchnęła, ale się zgodziła. Bez entuzjazmu, ale bez awantury. Zajęliśmy mały pokój, postawiliśmy łóżeczko. Miałam nadzieję, iż gdy urodzi się dziecko, teściowa pomoże. Chociaż trochę – ponosi przez chwilę, bym mogła się przespać, potrzyma malucha, gdy pójdę pod prysznic. Ale już w szpitalu, gdy Marcin pokazał jej pierwsze zdjęcia naszej córeczki, usłyszałam słowa, których nigdy nie zapomnę:

– Pamiętaj: ja już swojego syna wychowałam. Teraz mam zasłużoną emeryturę. Jestem babcią, nie darmową nianią.

Wtedy nie znalazłam odpowiedzi. Płakałam w nocy, tuląc córeczkę do piersi. To przecież jej wnuczka. Jej krew. A ona patrzyła na nią jak na obcą. Lodowato. Z dystansem.

Ale wyboru nie było. Mieszkaliśmy dalej razem. Łapałam każdą dodatkową robotę: pisałam artykuły, sprawdzałam testy, tłumaczyłam teksty. Pieniędzy ledwo starczało na pieluchy i jedzenie. A teściowa? Żyła własnym życiem. Rano szła na siłownię, wieczorem z przyjaciółkami do teatru. Telewizor włączała na pełną głośność, gdy dziecko zasypiało. O pomoc nie proś – to „nie jej obowiązek”.

Mama, która mieszka w Kielcach, nie mogła zrozumieć:

– Ja bym wnuczki nie puściła z rąk! Toż to szczęście! Jak można być tak obojętną?

Ale co z tego? Rodzice daleko, pracują. Pomóc nie mogą. A my tkwiliśmy w ciągłym pośpiechu.

Gdy córeczka podrosła, oddaliśmy ją do żłobka. Od razu zaczęłam normalną pracę. Pensja była skromna, ale stała. Marzyłam, żeby wyrwać się z biedy, szybciej spłacić kredyt i wyprowadzić się. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, iż dziecko ciągle chorowało. Raz gorączka, raz kaszel, raz grypa żołądkowa. Więdłam na zwolnieniach. Szef zaczął krzywo patrzeć, koledzy szeptać za moimi plecami. W końcu powiedział wprost:

– Potrzebujemy pracownika, nie wiecznie nieobecnej matki. Albo będziesz obecna, albo szukaj innej pracy.

Zaciśnięta zębami, podeszłam do teściowej. Z nadzieją:

– Krystyna Januszewska, mogłabyś posiedzieć z wnuczką kilka dni, kiedy jestem w pracy?

Odstawiła filiżankę kawy i spokojnie odpowiedziała:

– Godzinę, dwie – owszem. Ale całe dnie? Nie. To już bycie niańką. Ja już się w życiu napracowałam. Teraz chcę odpocząć.

I tyle. Bez odrobiny współczucia. Wyszłam z kuchni z takim uczuciem w gardle, iż ledwo oddychałam.

Z Marcinem podjęliśmy decyzję: znaleźliśmy nianię. Zapłaciliśmy. Drogo, ale taniej niż stracić pracę i doświadczenie. A teściowa wciąż żyła obok, mijając dziecko, jakby była to lodówka albo szafa.

Paradoks: przy żywej i zdrowej babci musieliśmy płacić obcej osobie za to, co ona mogłaby zrobić – z miłości, z chęci pomocy, z ludzkiej życzliwości. Ale Krystyna Januszewska żyła według zasady: „Moje życie jest tylko moje. Wasze dzieci to wasz problem”.

Tak, formalnie nie jest zobowiązana. Ale jak to wytłumaczyć półrocznej dziewczynce, która wyciąga do niej rączki, a ona odwraca się i idzie w drugą stronę?

Teraz córeczka ma już trzy latka. Powoli wychodzimy na prostą. Zarabiamy więcej, wróciliśmy do swojego mieszkania. Kredyt jeszcze gryzie, ale żyjemy po swojemu. Teściowa czasem dzwoni, pyta o wnuczkę. Ale dalej nie wykazuje inicjatywy. Ani spaceru, ani wizyty na urodziny. Taka „babcia na papierze”.

I wiecie, co jest najtrudniejsze? Ona jej nie pamięta. Wcale. A jeżeli pewnego dnia zapyta: „Czy ja mam babcię?” – nie wiem, co odpowiedzieć.

A wy co myślicie? Babcia ma obowiązek pomagać? Czy ma prawo żyć tylko dla siebie? Gdzie jest granica między własnym życiem a ludzką ciepłotą?

Idź do oryginalnego materiału