Teściowa zawsze wie lepiej
Kasia drgnęła, gdy gwałtownie zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu migotało Maria Stanisławówna. Teściowa dzwoniła już trzeci raz tego ranka. Kasia wzięła głęboki wdech, zebrała siły i nacisnęła zieloną słuchawkę.
Tak, Maria Stanisławno, słucham.
Kasiu, dlaczego nie odbierasz? głos teściowej brzmiał wyraźnie z pretensją. Dzwonię i dzwonię!
Gotowałam kaszkę Zosi, ręce miałam zajęte skłamała Kasia, choć tak naprawdę nie chciała po raz setny dyskutować o tym, jak źle wychowuje dziecko.
Znowu te kaszki! Mówiłam ci dzieci potrzebują mięsa! Mój Włodeczek na mięsie wyrósł, patrz, jaki krzepki! A twoja Zosia taka blada, aż się boję, iż wiatr ją zdmuchnie.
Kasia zamknęła oczy i policzyła do pięciu. Ich córeczka miała zaledwie trzy lata, a lekarz zapewniał, iż rozwija się prawidłowo. Po prostu taka uroda po tacie.
Maria Stanisławno, dajemy jej też mięso. Na obiad będą klopsiki.
No to dobrze! Właśnie dlatego dzwonię. Wpadnę do was dziś, przywiozę rosół drobiowy. Na kościach, jak Włodek lubi. I usmażę kotlety, po moim przepisie. Bo te twoje klopsiki…
Kasia skrzywiła się. W słowie klopsiki brzmiał taki szczery sarkazm, jakby proponowała dziecku truciznę.
Nie trzeba się trudzić, mamy wszystko spróbowała zaprotestować.
Jaki trud? Babcia chce odwiedzić wnuczkę! Nie zabronisz?
W tym zdaniu był cały charakter teściowej umiejętność postawienia sprawy tak, iż każda odpowiedź, poza zgodą, brzmiałaby jak potworna niegrzeczność.
Oczywiście, niech przyjedzie poddała się Kasia.
Po rozmowie przycisnęła czoło do chłodnej szyby. Za oknem wirowały pojedyncze płatki śniegu, osiadając na nagich gałęziach. Listopad był wyjątkowo chłodny i szary.
Mamusiu, z kim rozmawiałaś? z pokoju dziecięcego wyjrzała Zosia, ściskając podartego pluszowego misia.
Babcia Marysia przyjedzie dziś uśmiechnęła się Kasia, starając się, by głos brzmiał radośnie.
Znowu będzie mówić, iż za mało jem? zmarszczyła brwi dziewczynka.
Kasi ściśnięło serce. choćby dziecko zauważało tę ciągłą krytykę.
Babcia po prostu bardzo cię kocha i chce, żebyś była zdrowa i silna.
Zosia nie wyglądała na przekonaną, ale skinęła głową i wróciła do zabawy.
Kasia wzięła się za sprzątanie. Choć z mężem lubili twórczy bałagan, przed wizytą teściowej mieszkanie musiało lśnić idealnym porządkiem. Inaczej niechybnie padłby komentarz, iż w takim chlewie zaraz się bakterie zalęgną.
W dwie godziny zdążyła umyć podłogi, przetrzeć kurze i choćby upiec szarlotkę jedyny jej kulinarny wyczyn, który teściowa zawsze chwaliła.
Włodek miał wrócić z pracy na obiad. Oboje pracowali zdalnie on jako programista, ona graficzka. Ale dziś miał ważne spotkanie z klientem i pojechał do biura.
O drugiej punktualnie zadzwonił dzwonek. Maria Stanisławówna była punktualna jak szwajcarski zegarek.
No witaj, synowa! teściowa, niska, krągła kobieta z farbowanymi na kasztanowo włosami, dostojnie wkroczyła do mieszkania, obładowana torbami. A gdzie moja księżniczka?
Zosia nieśmiało wyjrzała z pokoju.
Chodź tu, złotko! Babcia przyniosła smakołyki!
Dziewczynka podeszła i podała rączkę do pocałunku. Tego gestu nauczyła ją właśnie Maria Stanisławówna, uważająca, iż dziewczynki powinny być prawdziwymi damami.
Rączkę całuje się tylko dorosłym panienkom teściowa pochyliła się i przytuliła wnuczkę. Jak będziesz miała szesnaście lat, wtedy podawaj rączkę kawalerom. A babci mów po prostu dzień dobry.
Kasia przewróciła oczami, gdy teściowa nie widziała. Sprzecznych wskazówek od Marii Stanisławownej było zawsze pod dostatkiem.
Maria Stanisławno, pomogę pani z torbami zaproponowała.
Tak, tak, zanieś do kuchni. Tylko nie tę plastikową garnek, a porządny. I gdzie trzymacie chleb? W lodówce? Nie wolno chleba w lodówce! Zaraz czerstwieje!
Kasia cierpliwie podawała naczynia. Przez sześć lat małżeństwa z Włodkiem przywykła, iż jego matka zawsze wie, jak powinno być prawidłowo.
Zosieńka jakaś blada zauważyła teściowa, wyjmując z pojemników domowe przetwory. Czy w ogóle ją wychodzicie? Witaminy podajecie?
Tak, codziennie, jeżeli pogoda pozwala. I kompleks witamin, który pediatra zalecił.
Pediatra! prychnęła Maria Stanisławówna. Co oni wiedzą, te młode doktorki? Za moich czasów…
Zaczyna się westchnęła w duchu Kasia.
Za moich czasów dzieci były na powietrzu od rana do wieczora! I hartowane! Włodka w każdą pogodę wyprowadzałam. I nic, wyrósł zdrowy.
Kasia milczała, choć mogła przypomnieć, iż jej mąż co zimę chorował na zapalenie oskrzeli i w dzieciństwie miał chroniczne problemy z migdałkami.
Maria Stanisławno, upiekłam szarlotkę. Napijemy się herbaty?
Najpierw obiad. Wszystko po kolei. I gdzie Włodek? Dlaczego jeszcze nie ma?
Jak na zawołanie, w przedpokoju zaskrzypiał zamek.
No i jest! ożywiła się teściowa.
Włodek wszedł do mieszkania, zdziwiony widokiem butów w przedpokoju.
Mamo? A ty dlaczego nie uprzedziłaś, iż przyjedziesz?
Jak to nie uprzedziłam? Dzwoniłam do Kasi od rana! oburzyła się.
Kasia przepraszająco uśmiechnęła się do męża. W wirze zajęć zapomniała wysłać mu wiadomość o wizycie teściowej.
No cześć, mamo Włodek przytulił matkę. Jak się czujesz?
Co tam czuć… Ciśnienie skacze, nogi wieczorem puchną. Ale ja się nie skarżę! Radzimy sobie, nikomu nie zawracamy głowy.
To zdanie też było z repertuaru. Nie skarżę się zawsze oznaczało szczegółową listę dolegliwości, a nie zawracamy głowyWłodek westchnął cicho, ściskając dłoń Kasi, bo wiedział, iż to dopiero początek kolejnego dnia pełnego „dobrych rad” jego mamy, ale pocieszał się myślą, iż ich mała rodzina zawsze znajdzie sposób, by przetrwać te burze z uśmiechem i cierpliwością.