Teściowa i Synowa
Teresa Bogumiłówna wracała do domu z codziennym spokojem. Gdy przekręciła klucz w zamku, nagle usłyszała w mieszkaniu obce głosy. Zdejmując buty, na palcach weszła do kuchni.
To, co zobaczyła, odebrało jej grunt pod nogami.
Przy stole śmiały się trzy młode dziewczyny. W środku, jak królowa balu, siedziała jej synowa — Wiesława. Na kuchence bulgotał garnek, a w kuchni unosił się zapach świeżo ugotowanego barszczu. Tego samego, który Teresa przygotowała rano na kolację.
— Co to za cyrk?! — rzuciła ostro, a w kuchni zapadła martwa cisza.
Wiesława podniosła głowę i nienaturalnie się uśmiechnęła:
— Mamusiu, koleżanki tylko wpadły na pogawędkę. Poczęstowałam je. Barszczyk wyśmienity, prawda?
Teresa Bogumiłówna bez słów obejrzała stół. W talerzach gości — resztki jej kolacji. Z szafki — najlepsze zastawa. Z wazy — owoce kupione na weekend.
Wiesława była w rodzinie już prawie dwa lata. Syn Janek zakochał się po uszy, pobrali się szybko. Najpierw wynajmowali mieszkanie, ale gdy domniemana właścicielka postanowiła je sprzedać, stanęli przed faktem — nie mieli dokąd iść.
— Mamo, proszę, przygarnij nas na chwilę — błagał Janek. — gwałtownie coś znajdziemy.
Teresa ich przygarnęła. Ale od razu ustaliła zasady. I od pierwszego dnia wiedziała: spokoju nie będzie. Wiesława była bezczelna, lekceważąca, odpowiadała z przekąsem. Każdy dzień przynosił nowy powód do irytacji.
Najpierw były okruchy zostawione na stole. Potem — porozrzucane rzeczy. Potem — trzaskanie drzwiami.
— Dlaczego was wyrzucili? — spytała pewnego wieczoru Teresa, nie wytrzymując.
— Mieszkanie sprzedali — odcięła synowa.
— Nie wierzę. W takich przypadkach dają miesiąc, a wam dwa dni. Pewnie z właścicielami mówisz tak samo jak ze mną?
Wiesława prychnęła, włożyła słuchawki i odwróciła się.
Nazajutrz Teresa zebrała okruchy ze stołu i z rozmysłem wysypała je na łóżko synowej. Ta wrzasnęła, zaczęła krzyczeć. Awantura była głośna.
Wieczorem z pracy wrócił Janek. Wysłuchał matki w milczeniu i zadał jedno pytanie:
— To wszystko przez okruchy?
— Przez brak szacunku! — wybuchnęła Teresa. — Albo żyjecie według moich zasad, albo pakujecie się.
Janek obiecał porozmawiać z Wiesławą. Ta przez parę dni zachowywała się poprawnie, ale potem wszystko wróciło. I nagle — nagła zmiana. Sprzątanie, cisza, choćby kompot ugotowała.
Teresa była czujna. I słusznie. Po tygodniu syn oznajmił:
— Mamo, będziesz babcią.
Zamiast euforii — rozczarowanie. Dziecko — a mieszkania nie ma. No i synowa, której nie mogła znieść.
— Wiem, dlaczego się zmieniła! Namówiłeś ją! — rzuciła synowi. — Ale to nic nie zmienia. Nie będziecie tu mieszkać. Jeszcze nie czas na empsychę.
Syn milczał. A następnego dnia, gdy tylko Teresa wyszła na spotkanie, Wiesława zaprosiła koleżanki. Jej barszcz rozlał się po talerzach.
Ale Teresa wróciła wcześniej. I zastała „przyjęcie” w pełni.
— To moje mieszkanie, nie restauracja. Wynoście się! — powiedziała stanowczo. — A ty, Wiesia, pakuj się.
Wiesława wyszła bez słowa. Wieczorem przyszedł Janek. Zobaczył walizkę żony w przedpokoju, w milczeniu spakował swoje rzeczy.
— jeżeli wyjdziesz, możesz nie wracać — powiedziała Teresa.
Ale on wyszedł. Pół roku matka i syn nie rozmawiali. Dopiero po czasie Teresa Bogumiłówna zdecydowała się zadzwonić. Spotkali się w kawiarni. Z Wiesławą już nigdy nie rozmawiała.
Babcią została, ale z dystansu. I jeżeli żałowała czegokolwiek, to tylko tego, iż kiedyś wpuściła synową pod swój dach. Bo szacunku nie da się zasłużyć brzuchem. Albo jest, albo go nie ma.