Teściowa bliższa niż rodzona matka: gorzka prawda mojego życia.

polregion.pl 11 godzin temu

*Dziennikowe zapiski*

Teściowa bliższa niż rodzona matka: gorzka prawda mojego życia

Historia o tym, jak jedna kobieta stała się moją mamą, a druga pozostała jedynie formalnością w dokumentach.

Moja biologiczna matka zawsze stawiała na pierwszym miejscu swoje humory, zachcianki i spokój. Ja byłam gdzieś w tle – jak cień, jak obowiązek, który trzeba spełnić, ale który kilka znaczy. Teraz złości się, iż nie biegam do niej na każde skinienie, iż z „obcą”, jak mówi, „kobietą” mam lepszy kontakt niż z tą, która mnie urodziła. Ale to ona sama tak to ułożyła.

Od dziecka żyłam według jednej zasady: nie przeszkadzać mamie. Dzięki temu w domu panowała cisza, a awantury zdarzały się rzadko. Ona była zajęta sobą – serialami, koleżankami, wiecznym rozdrażnieniem. Odpytywanie z lekcji kończyło się klapsem, a rozmowy – wrzaskiem.

— Boże, choćby w domu nie ma spokoju! Daj mi wreszcie spokojnie oglądać telewizję! — krzyczała, gdy tylko otwierałam usta.

Nie przyszła ani na jedno przedstawienie w szkole. Żadne zebranie nie obyło się bez jej pretensji. Wspierała mnie babcia, a choćby ojczym – obcy człowiek – okazywał więcej ciepła. Pomagał mi w lekcjach, zapisał do biblioteki, naprawdę interesował się moim życiem. Kochałam go. A kiedy odszedł, płakałam bardziej niż ona. Ona choćby tego nie zauważyła.

Potem całkiem się od siebie oddaliliśmy. Ja żyłam swoim życiem, ona swoim. Tak, zapewniała mi jedzenie i ubrania. Ale nigdy nie spytała, jak się czuję, nie przytuliła, nie interesowała się mną. Mogłam zboczyć z drogi, ale instynkt chyba mnie uchronił.

Gdy skończyłam szkołę, matka odmówiła płacenia za szkolnictwo. Powiedziała: jeżeli chcesz się uczyć, zapracuj sobie. Harowałam ciężko, biorąc każdą dostępną pracę. W jednej z firm poznałam Marka – mojego przyszłego męża. Pokochaliśmy się, urządziliśmy skromne wesele i zamieszkaliśmy u jego rodziców.

I wtedy moje życie się zmieniło.

Jego mama, Bronisława, okazała się nie tylko dobrą kobietą. Stała się moją prawdziwą matką. Bez histerii, bez osądzania, bez wiecznych pretensji. Słuchała, wspierała, dawała rady, gdy o nie prosiłam. Nigdy się nie narzucała, ale zawsze była blisko.

Po raz pierwszy poczułam to ciepło. To właśnie rodzina. Nie bałam się być sobą. Nie bałam się pomyłek. Nie musiałam się bronić. I pewnego dnia sama zaczęłam nazywać ją „mamą” – to przyszło naturalnie.

Do swojej rodzonej dzwoniłam raz w tygodniu, tylko po to, by nie mówiła, iż o niej zapomniałam. Ale każde nasze rozmowy kończyły się słowami „jesteś niewdzięcznica, zrobiłam dla ciebie tyle, a ty mnie zostawiłaś”. I znów odkładałam słuchawkę z guli w gardle.

— Po prostu cię zazdrości — mówiła Bronisława. — Masz teraz własną rodzinę. A twoja matka wciąż chce, żebyś żyła jej życiem.

Przez dwanaście lat małżeństwa urodziło nam się dwoje wspaniałych dzieci. Mieszkamy już we własnym mieszkaniu, a teściowie przeprowadzili się za miasto. Dzieci uwielbiają u nich spędzać czas. Ale do mojej matki nie chcą jeździć. My z mężem też zaglądamy tylko od święta – z obowiązku, nie z serca.

Ona się obraża. Oskarża. Mówi, iż ją zdradziłam. Ale ja wiem: prawdziwa matka to nie ta, która urodziła, ale ta, która kocha. Bronisława stała się dla mnie właśnie taką osobą. Jest blisko. Wspiera. Cieszy się moimi sukcesami i pomaga przetrwać porażki.

Nie mszczę się na matce. Nie. Pomagam jej, jak powinnam – zakupy, lekarstwa, rachunki. Ale moje serce dawno się przed nią zamknęło. Zbyt wiele bólu. Zbyt wiele chłodu, który nazywała „wychowaniem”.

Może ktoś mnie osądzi. Ale to moja prawda. Moje życie. I moja teściowa jest mi bliższa niż rodzona matka.

*Zapiski kończą się przemyśleniem:*
Czasem rodzina to nie krew, ale ludzie, którzy dają ci miłość, gdy tej krwi zabrakło.

Idź do oryginalnego materiału