Tajemnicza przystań: kawiarnia, gdzie rodzi się nadzieja
Zosia, szesnastoletnia dziewczyna z iskrami w oczach, mocno złapała matkę za rękę.
— Mamo, umieram z głodu! Chodźmy gdzieś coś zjeść! — Pociągnęła Małgorzatę w stronę małej kawiarenki, obok której właśnie przechodziły w centrum starego miasta nad Wisłą.
Małgorzata rzuciła okiem na lokal. Przyjemna szyldówka, okna przystrojone lekkimi firankami w biało-czerwone paski, złociste światło, kuszące w chłodny wieczór. Zapach świeżo parzonej kawy i ciepłych drożdżówek z wanilią unosił się w powietrzu, ale Małgorzata miała głowę gdzie indziej. Jej myśli krążyły wokół trudnej decyzji, która mogła przewrócić ich życie do góry nogami. Niedawno dowiedziała się, iż jest w ciąży. Powiedziała mężowi, Tomaszowi, ale jego reakcja była chłodna, niemal milcząca. Problemy w pracy, ciasne mieszkanie — nie wypowiedział ani słowa, ale jego spojrzenie mówiło wszystko. Małgorzata czuła się jak osaczony zwierz, broniący swojego młodego. Tomasz tylko ciężko westchnął, a ona już wiedziała: cokolwiek by nie postanowili, ich życie zmieni się na zawsze.
Żeby się rozerwać, Małgorzata wybrała się z córką na zakupy. Zosia bez przerwy opowiadała o szkolnych plotkach i zabawnych historiach, ale matka ledwie słuchała. Przytakiwała, uśmiechała się na siłę, a w głębi duszy marzyła, żeby schować się w kącie, objąć samej siebie i pozostać sam na sam z myślami o przyszłym dziecku.
— Mamo! Ty w ogóle śpisz? No wejdźmy! — Zosia niecierpliwie pociągnęła matkę za rękaw.
— Och, przepraszam, tak, oczywiście, wejdźmy — ocknęła się Małgorzata.
W środku kawiarnia była zaskakująco przytulna. Drewniane stoły, miękkie światło zabytkowych lamp, trzask drewna w kominku. Cicha melodia płynęła z ukrytych głośników, a zapach cynamonu i karmelu otulał jak ciepły koc. Małgorzata kochała takie miejsca — tutaj jej serce się uspokajało, a troski znikały.
Zosia od razu wybrała stolik przy oknie z widokiem na zaśnieżoną ulicę.
— Dobry wieczór! Co państwo zamówią? — Do stolika podszedł kelner, szczupły młody mężczyzna z ostrymi kośćmi policzkowymi i lekkim uśmiechem.
— Dla mnie dwa croissanty i latte — wyrzuciła z siebie Zosia i spojrzała na matkę wyczekująco.
Małgorzata nerwowo przeglądała menu, nie mogąc się skupić.
— Mogę polecić naszą szarlotkę — zaproponował kelner, wskazując pozycję w menu z taką gracją, jakby tańczył.
Małgorzata skinęła głową, wdzięcznie się uśmiechając.
Gdy kelner odszedł, Zosia wbiła wzrok w telefon, a Małgorzata, wdychając aromat ciepłej szarlotki, czuła, jak napięcie powoli ustępuje. Przez małe okienko kuchenne obserwował ją szef kuchni — niski, starszy mężczyzna z gęstym wąsem. Poprawił czapkę, wygładził fartuch i coś szepnął do pomocników. Gdy zamówienie było gotowe, kucharz z zadowoleniem skinął głową, mruknął coś pod nosem i kazał zanieść dania.
Małgorzata jadła powoli, rozkoszując się każdym kęsem ciasta. Gorąca herbata ogrzewała dłonie, a przytulność kawiarni zdawała się ją obejmować. Z każdym łykiem niepokój znikał, ustępując miejsca cichej pewności. Nagle zdała sobie sprawę, iż decyzja już zapadła. Uśmiech pojawił się na jej ustach, oddech stał się głębszy, swobodniejszy. Przed nią było dziewięć miesięcy pełnych nadziei i wyzwań, ale była gotowa.
Zosia, odrywając wzrok od telefonu, zauważyła zmianę. Mama, jeszcze przed chwilą blada i zamyślona, teraz promieniała wewnętrznym ciepłem, jakby odmłodniała o lata. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i pociągnęła łyk kawy.
Zasłonka w kuchni drgnęła, a kucharz, spojrzawszy na Małgorzatę, coś zanotował w notatniku i z zadowoleniem kiwnął głową.
Kilka dni później Zosia, spacerując z koleżanką tą samą ulicą, postanowiła pokazać jej cudowną kawiarenkę z przepysznymi croissantami. Ku jej zdziwieniu, w miejscu lokalu była tylko szara ściana, osłonięta siatką budowlaną.
— Dziwne! Zamknęli się? — zdziwiła się Zosia i zabrała koleżankę w inne miejsce.
Krzysztof gwałtownie krocząc po nadwiślańskiej promenadzie, niechcący potrącał przechodniów. Gdy w życiu pojawiała się niepewność, zawsze przyspieszał kroku, jakby mógł uciec przed problemami. Plecak zsuwał się z ramienia, telefon co chwila lądował w dłoniach — Krzysztof zaczynał pisać wiadomość, ale zaraz ją usuwał. Trzy dni wcześniej dostał propozycję pracy w innym mieście. Pensja kusząca, miejsce ciekawe, ale co ze studiami? Rzucić uczelnię — to znaczy zawieść marzenia ojca, który zawsze był przy nim, wspierał, uczył. Iść własną drogą czy ulec oczekiwaniom rodziców? Krzysztof nie znał odpowiedzi, a ta niepewność pchała go przez ulice, zmuszając do przemierzania kilometrów w poszukiwaniu jasności.
Nagle poczuł wilczy głód. Od rana tylko przekąsił kanapkę, a już zapadał zmrok. Przed nim rozbłysły światła małej kawiarni. Przez uchylone żaluzje widać było przytulne wnętrze: lekkie meble, miękkie światło, abstrakcyjne obrazy na ścianach. Nic zbędnego, tylko prostota i ciepło. Krzysztof uwielbiał takie miejsca. Głód stał się nie do zniesienia, więc pchnął drzwi.
Stolik w kącie jakby na niego czekał. Menu leżało na stole, jakby specjalnie dla niego. Krzysztof gwałtownie przebiegł wzrokiem po ofercie, wybrał danie i uniósł rękę. Kelner, szczupły, w modnych wąskich spodniach, natychmiast podszedł, zapisał zamówienie i z uśmiechem poprosił o cierpliwość.
Krzysztof siedział tyłem do kuchni i nie widział, jak korpulentny szef kuchni z długim wąsem bacznie go obserwuje. Kucharz zmarszczył brwi, coś powiedział do pomocników,Kawiarnia wciąż czekała na tych, którzy potrzebowali odpowiedzi — nieznana, ulotna, jak ciepły podmuch wiatru w zimowy wieczór.