Tajemnicza przystań: kawiarnia, gdzie rodzi się nadzieja
Zosia, szesnastoletnia dziewczyna z iskrą w oczach, mocno ścisnęła dłoń matki.
— Mamo, umieram z głodu! Wejdźmy gdzieś na przekąskę! — Pociągnęła Katarzynę do niewielkiej kawiarni, którą mijali w centrum starego miasta nad Wisłą.
Katarzyna rzuciła okiem na lokal. Przyjemny szyld, okna przystrojone firankami w biało-niebieskie paski, złociste światło wabiące w chłodny wieczór. W powietrzu unosił się aromat świeżo parzonej kawy i ciepłych drożdżówek z wanilią, ale Katarzyna nie zwracała na to uwagi. Jej myśli krążyły wokół trudnej decyzji, która miała odmienić ich życie. Dowiedziała się niedawno, iż spodziewa się dziecka. Powiedziała mężowi, Tomaszowi, ale jego reakcja była chłodna, niemal milcząca. Problemy w pracy, ciasne mieszkanie — nie wypowiedział ani słowa, ale jego spojrzenie mówiło wszystko. Katarzyna czuła się jak osaczony zwierz, broniący swego młodego. Tomasz tylko ciężko westchnął, a ona już wiedziała: cokolwiek postanowią, ich życie zmieni się na zawsze.
Aby uciec od myśli, Katarzyna wybrała się z córką na zakupy. Zosia bez przerwy opowiadała o szkolnych plotkach i zabawnych historiach, ale matka ledwie słuchała. Kiwała głową, wymuszała uśmiech, a w głębi duszy marzyła, by schować się w kącie, objąć ramionami i pozostać sama z myślami o przyszłym dziecku.
— Mamo! Zasnęłaś? No przecież jest kawiarnia, wejdźmy! — Zosia niecierpliwie pociągnęła matkę za rękaw.
— O, przepraszam, tak, oczywiście, wejdźmy — odparła Katarzyna, otrząsając się.
W środku było niezwykle przytulnie. Drewniane stoły, miękkie światło starych lamp, trzask drewna w kominku. Cicha melodia sączyła się z niewidocznych głośników, a zapach cynamonu i karmelu otulał jak ciepły koc. Katarzyna kochała takie miejsca — tu jej serce uspokajało się, a lęki ustępowały.
Zosia od razu wybrała stolik przy oknie z widokiem na zaśnieżoną ulicę.
— Dobry wieczór! Co podać? — Do stolika podszedł kelner, szczupły młodzian z ostrymi kościami policzkowymi i lekkim uśmiechem.
— Dla mnie dwa rogale i latte — wyrecytowała Zosia i spojrzała wyczekująco na matkę.
Katarzyna nerwowo przewijała menu, nie mogąc się skupić.
— Polecam nasz domowy szarlotkę — zaproponował kelner, wskazując w menu odpowiednią pozycję z gracją, jakby tańczył.
Katarzyna skinęła głową, dziękując uśmiechem.
Gdy kelner odszedł, Zosia wpatrzyła się w telefon, a Katarzyna, wdychając aromat ciepłego ciasta, czuła, jak napięcie powoli opada. Przez małe okienko kuchenne obserwował ją szef kuchni — niski starszy mężczyzna z gęstym wąsem. Poprawił czapkę, obciągnął fartuch i coś mruknął do pomocników. Gdy zamówienie było gotowe, kucharz z zadowoleniem pokiwał głową, burknął coś pod nosem i kazał podać dania.
Katarzyna jadła powoli, smakując każdy kęs szarlotki. Gorąca herbata ogrzewała dłonie, a przytulność kawiarni zdawała się ją obejmować. Z każdym łykiem lęk znikał, ustępując miejsca spokojnej pewności. Nagle zrozumiała, iż decyzja już zapadła. Uśmiech musnął jej usta, oddech stał się głębszy, swobodniejszy. Przed nią było dziewięć miesięcy nadziei i prób, ale była gotowa.
Zosia, oderwawszy się od telefonu, zauważyła zmianę. Matka, jeszcze niedawno blada i zamyślona, teraz promieniała wewnętrznym blaskiem, jakby odmłodzona. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i wypiła łyk kawy.
Zasłona w kuchni poruszyła się, a kucharz, spoglądając na Katarzynę, coś zanotował w notatniku i z zadowoleniem skinął głową.
Kilka dni później Zosia, spacerując z przyjaciółką tą samą ulicą, postanowiła pokazać jej tę wspaniałą kawiarnię z pysznymi rogalami. ale ku jej zdumieniu, na miejscu lokalu zobaczyła tylko szarą ścianę, osłoniętą siatką budowlaną.
— Dziwne! Zamknęli się? — zdziwiła się Zosia i poprowadziła przyjaciółkę gdzie indziej.
Wiktor spieszył się nadwiślańskim bulwarem, potrącając przechodniów ramionami. Gdy w życiu pojawiała się niepewność, zawsze przyspieszał kroku, jakby mógł przed nią uciec. Plecak zsuwał się z ramienia, telefon raz po raz lądował w dłoni — Wiktor zaczynał pisać wiadomość, ale zaraz ją kasował. Trzy dni wcześniej zaproponowano mu pracę w innym mieście. Pensja kusiła, stanowisko było ciekawe, ale co ze studiami? Rzucić uczelnię — to zdruzgotać marzenia ojca, który zawsze go wspierał i uczył. Iść własną drogą czy ulec oczekiwaniom? Ryzykować czy tkwić w cieniu rodzicielskich nadziei? Wiktor nie znał odpowiedzi, a ta niepewność pędziła go ulicami, zmuszając do przemierzania kilometrów w poszukiwaniu jasności.
Nagle poczuł wilczy głód. Od rana zjadł tylko kanapkę, a już zapadał zmierzch. Przed nim rozbłysły światła niewielkiej kawiarni. Przez uchylone żaluzje widać było przytulne wnętrze: lekkie meble, miękkie światło, abstrakcyjne obrazy na ścianach. Nic nadmiarowego, tylko prostota i ciepło. Wiktor lubił takie miejsca. Głód stał się nie do zniesienia, więc pchnął drzwi.
Stolik w rogu wydawał się na niego czekać. Menu leżało na stole, jakby specjalnie dla niego. Wiktor gwałtownie przejrzał ofertę, wybrał danie i skinął ręką. Kelner, szczupły, w modnych wąskich spodniach, natychmiast podszedł, zapisał zamówienie i z uśmiechem poprosił o cierpliwość.
Wiktor siedział plecami do kuchni i nie widział, jak tęgi szef kuchni z długim wąsem uważnie mu się przyglądał. Kucharz zmarszczył brwi, coś powiedział do pomocników, ci wzruszyli ramionami. Wtedy burknął coś, twarz mu się rozjaśniła i zabrał się do pracy. Potrawę ozdobił sam, skropił oliwą i szepnął coś, jak zaklęcieWiktor spojrzał przez okno kawiarni na gasnące światła miasta i zrozumiał, iż w tym miejscu znalazł nie tylko posiłek, ale także odpowiedź, której tak desperacko szukał.