„Synku, chcę wrócić do domu”: jak mnie wyrzucono z mieszkania za pokój

polregion.pl 1 tydzień temu

Dzisiaj znów patrzyłem przez okno mojego mieszkania w starej krakowskiej kamienicy i myślałem o tym, jak życie potrafi być okrutne. Dłonie mi drżały, a w gardle ściskało się tak, iż ledwo mogłem oddychać. Kto by pomyślał, iż w wieku siedemdziesięciu dwóch lat stanę się ciężarem dla własnej córki? A przecież jeszcze niedawno miałem dom, rodzinę, ukochaną żonę…

— Tato, znowu się mazgajisz? — wpadła do pokoju Kinga, moja jedyna córka. — Przecież chodzi tylko o twój pokój! Bartek i Kuba są już duży, a śpią na wersalce. To naprawdę niewygodne!

— Kinguś… — szepnąłem cicho. — Dlaczego ja mam spędzić resztę życia w jakimś domu opieki? Brakuje wam miejsca — wynajmijcie coś albo przeprowadźcie się do teściowej. Nie jestem tu intruzem…

— Dziękuję, ojcze, wszystko jasne — zatrzasnęła drzwi, zostawiając za sobą woń perfum i gorycz.

Usiadłem ciężko na fotelu, pogłaskałem starego psa Bazyla i nagle poczułem, jak łzy napływają mi do oczu. Dawno nie płakałem, ale teraz nie potrafiłem się powstrzymać. Pięć lat bez Nadi… Przeżyliśmy razem czterdzieści lat, ramię w ramię, i nigdy bym nie uwierzył, iż nasza Kinga, nasza córka, może postąpić w ten sposób…

Wychowywaliśmy ją z miłością, dawaliśmy wszystko, co najlepsze. A wyrosła na zimną i wyrachowaną.

— Dziadku, naprawdę nas nie kochasz? — wpadł do pokoju ośmioletni Bartek. — Mama mówi, iż jesteś skąpy! Nie chcesz nam oddać swojego pokoju!

— Wnuczku, kto ci takie rzeczy mówi… — mój głos zadrżał.

Zrozumiałem, iż córka nastawiła wnuków przeciwko mnie. Głęboko westchnąłem i wyszeptałem:

— Dobrze. Niech będzie wasz pokój…

Kinga wpadła z błyszczącymi oczami.

— Tato, naprawdę? Dziękuję! Już wszystko załatwiłam — trafisz do świetnego domu seniora, przytulnego, z opieką medyczną. Bazyli też pojedzie, obiecuję!

Minęły zaledwie dwa dni. I oto ja, Witold Marianowicz, trafiłem do taniego przytułku na obrzeżach Krakowa. Zapach wilgoci, odpadający tynk, smutek w oczach sąsiadów. Żadnej „opieki”, żadnego „komfortu” — tak jak obiecywała córka. Po prostu miejsce dla tych, o których świat zapomniał.

— Nowy? — zapytała sąsiadka z łóżka obok. — Jestem Weronika. Ciebie też rodzina się pozbyła?

— Tak… — skinąłem głową. — Córka. Potrzebowała mojego pokoju.

— Mnie los dzieci nie obdarzył. Mieszkanie przepisałam na siostrzeńca… a on mnie tu wysłał. Przynajmniej nie na ulicę.

Rozmawialiśmy, wspominaliśmy lepsze czasy, tęskniliśmy za bliskimi. Z czasem Weronika stała się jedynym blaskiem w moim życiu. Spacerowaliśmy po ponurym podwórku, trzymaliśmy się za ręce, jakbyśmy znów mieli po dwadzieścia lat.

A córka nie przyjeżdżała. choćby nie odbierała telefonu. Chciałem tylko wiedzieć — co z Bazylim? Czy żyje?

Pewnego dnia spotkałem byłego sąsiada — Stanisława.

— Witold Marianowicz?! Przecież wyjechałeś na wieś, tak mówiła Kinga! I Bazyli pewnie z tobą?

— Co…? — głos mi się załamał. — Co się stało z psem?

— Wyrzuciła go na ulicę. Zabrali go dobrzy ludzie. Złote zwierzę. A ona… podobno wynajmuje twoje mieszkanie. Sama mieszka u teściowej. Co się z nią stało, Witoldzie? Jak mogła…

Zasłoniłem twarz dłońmi i wyszeptałem:

— Synku… Chcę do domu…

— Nie jesteś sam. Jestem prawnikiem. Pomogę. Ważne — czy wypisałeś się z mieszkania?

— Nie. Ale ona ma znajomości…

— To się spakuj. Rozgryziemy to.

Przed wyjazdem zajrzałem do pokoju Weroniki:

— Weruś, nie płacz. Wrócę. Po ciebie też wrócę. Obiecuję.

— Po co ci starucha… — szepnęła.

— Nie gadaj głupot. Potrzebuję ciebie.

Gdy dotarliśmy z prawnikiem do mieszkania, drzwi były zamknięte na nowy zamek. Stanisław działał szybko. Okazało się, iż Kinga wynajęła mieszkanie, licząc, iż już nigdy nie wrócę. Ale dokumenty, które przygotowała, były nieważne. Sąd przywrócił mi prawo do mojego domu.

— Dzięki, synu… Ale boję się. Co jeszcze może wymyślić?

— jeżeli sprzedasz mieszkanie, możesz dać jej część. Resztę zainwestujesz w domek na wsi. Cisza, spokój. Nikt was już nie tknie.

Po kilku miesiącach ja i Bazył wprowadziliśmy się do drewnianego domku z ogrodem. A niedługo potem dołączyła Weronika. Razem sadziliśmy jabłonie, hodowaliśmy kury i każdego wieczoru siedzieliśmy na ganku, trzymając się za ręce.

Tak, życie potrafi być okrutne. Ale dobro zawsze znajdzie drogę. choćby w najciemniejszą noc.

Idź do oryginalnego materiału