Synowa zdradziła mojego syna od tamtej pory stał się innym człowiekiem.
Nie wiem, jak wyciągnąć go z tej otchłani. Nie wiem, jak pomóc, gdy serce matki rozpada się z bólu i bezsilności.
Mój syn, Krzysztof, urodził się z prawdziwej, mocnej miłości. Ja i jego ojciec daliśmy mu wszystko: siłę, czas, nadzieje, młodość. Wychowywaliśmy go na uczciwego, dobrego, wrażliwego człowieka. Jedynym, czego pragnęliśmy od życia, było to, by dorósł, znalazł dobrą dziewczynę, założył rodzinę i podarował nam wnuki. Zwykłe ludzkie szczęście, nic więcej.
Ale wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
Trzy lata temu, gdy Krzysiek miał zaledwie dziewiętnaście lat, związał się z kobietą, która mogłaby być jego starszą siostrą. Rozwiedziona, z dzieckiem, z trudną przeszłością i, jak się później okazało, nie mniej skomplikowanym charakterem.
Nawet teraz nie potrafię spokojnie wspominać chwili, gdy dowiedziałam się, iż ona nie może mieć dzieci. Syn wtedy powiedział: Mamo, nie licz na cud. Zatrzęsło się we mnie wszystko.
Biegałam po mieszkaniu, szlochałam, błagałam męża, żeby porozmawiał z Krzysztofem. A on tylko milczał, paląc papierosa za papierosem. W końcu powiedział: jeżeli się sprzeciwimy, stracimy go. Ulegliśmy. Zdławiłam w sobie macierzyński instynkt i zaakceptowałam tę kobietę dla dobra syna.
Okazała się zbyt sprytna. Bystra, przebiegła. Nieraz przyłapywałam ją na flirtowaniu z innymi, podsłuchiwałam podejrzane rozmowy, zauważałam dziwne zaginięcia. Ale przed Krzysiem była słodka, uległa, uśmiechała się, głaskała go po twarzy. A on jej wierzył. Nie mnie jej. Swojej matce nie, a jej tak.
I wtedy przyszedł ten dzień. Mieliśmy z mężem odwiedzić przyjaciół w sąsiednim mieście. Już staliśmy na dworcu, gdy nagle zdałam sobie sprawę, iż zapomniałam biletów. Pobiegłam z powrotem, szybko, w biegu. I nagle widzę pod naszym domem zaparkowany był obcy samochód.
Nie zadzwoniłam. Miałam klucze w torebce, więc cicho, prawie bezszelestnie, weszłam do środka. Jakby serce już wiedziało, co znajdę.
W sypialni, na naszym łóżku, zobaczyłam ją. Z jakimś typem, który, jak się potem okazało, dopiero co wyszedł z więzienia. Cała okolica zdążyła już pożałować, iż wrócił. A ona wpuściła go do domu, w którym mieszka mój syn. Zdrętwiałam.
Wiedziałam, iż jeżeli po prostu opowiem, Krzysiek mi nie uwierzy. Więc skłamałam. Zadzwoniłam do niego do pracy pracował wtedy w pobliskiej kawiarni i powiedziałam, iż stoję pod drzwiami, bo zapomniałam kluczy. Niech przyjdzie i otworzy. Chciałam, żeby na własne oczy zobaczył, kim jest ta, którą nazwał swoją żoną.
Przyszedł szybko. Otworzył drzwi, wszedł i koniec. Żadnych słów, żadnego krzyku. Po prostu zrobił się czerwony, usiadł na podłodze i zaczął płakać. Jak dziecko. Jak ten malutki chłopiec, którego kołysałam na rękach. Powtarzał tylko jedno: Dlaczego?
Od tamtego dnia nie jest sobą. Jak cień. Nie śmieje się, nie żartuje, nie rozmawia. Chodzi, jakby był pod wodą. Ona wciąż z nim mieszka. Wciąż się mizdrzy, wciąż kłamie, udaje, iż nic się nie stało. A on powoli umiera.
Czasem myślę: może lepiej byłoby, gdybym go nie otworzyła? Może lepiej żyłby w iluzji? Ale potem przypominam sobie, iż nie zasługuje na takie kłamstwo. Nikt nie zasługuje. Niech cierpi, ale zna prawdę. Bo być zdradzonym i nie wiedzieć to sto razy gorsze.
Więc teraz tylko jedno pragnę: żeby mój syn znów zaczął żyć. Żeby potrafił odejść. Żeby znalazł kogoś prawdziwego. Bo jest dobry, czysty, wartościowy. Nie po to go wychowywałam, żeby teraz patrzeć, jak kobieta z brudną duszą depcze mu serce.














