Mój syn i jego żona postanowili sprzedać dom letniskowy, który im podarowałam, łamiąc mi serce.
Gdy mój syn Krzysztof oznajmił, iż się żeni, moje serce wypełniło się radością. Trzy lata temu owdowiałam, a samotność przytłoczyła mnie niczym ciężar. Mieszkając w małym miasteczku na Dolnym Śląsku, marzyłam, by zaprzyjaźnić się z synową, pomagać wychowywać wnuki, znów poczuć ciepło rodziny. Ale nic nie potoczyło się tak, jak się spodziewałam, a ich decyzja o sprzedaży podarowanego przeze mnie domku okazała się kroplą, która przelała czarę goryczy.
Od początku trudno było mi dogadać się z synową, Kornelią. Starałam się nie wtrącać w ich życie, choć wiele w jej zachowaniu mnie raziło. Ich mieszkanie tonęło w kurzu – Kornelia rzadko brała się za porządki. Milczałam, bojąc się konfliktu, ale w głębi duszy martwiłam się o syna. Jeszcze bardziej przygnębiało mnie to, iż prawie nie gotowała. Krzysztof jadał głównie gotowe dania lub drogie posiłki w restauracjach. Widziałam, jak mój syn dźwiga na swoich barkach utrzymanie rodziny, podczas gdy Kornelia wydawała swoją skromną pensję na salony urody i nowe ubrania. ale zaciskałam zęby, by nie wywołać kłótni.
Żeby pomóc synowi, zaczęłam zapraszać go do siebie po pracy. Gotowałam domowe obiady – rosół, schabowe, pierogi – mając nadzieję, iż choć tak poczuje bliskość rodzinnego domu. Pewnego razu, przed urodzinami Kornelii, zaproponowałam pomoc w przygotowaniach. *„Nie trzeba”* – odparła szorstko. *„Zamówiliśmy kolację w restauracji. Nie mam zamiaru stać przy kuchence i wyglądać jak szmata po całym dniu.”* Jej słowa zabolały. *„Za moich czasów radziłyśmy sobie same”* – odparłam. *„A restauracje to taki wydatek!”* Kornelia wybuchnęła: *„Niech pani nie liczy naszych pieniędzy! Sami zarabiamy, nie prosimy o grosz!”* Ugryzłam się w język, ale jej wyniosłość zraniła mnie głęboko.
Minęły lata. Kornelia urodziła dwoje dzieci – moich ukochanych wnuków, Zosię i Janka. Ale sposób ich wychowania napawał mnie przerażeniem. Dzieci były rozpieszczone, nie znały słowa „nie”. Zasypiały po północy, wpatrzone w telefony i tablety, nie mając pojęcia o dyscyplinie. Bałam się cokolwiek powiedzieć – nie chciałam stracić kontaktu z synem. Milczenie stało się moją zbroją, ale równocześnie wypalało mnie od środka.
Aż w końcu Krzysztof rzucił mi w twarz wiadomością, od której wciąż nie mogę się otrząsnąć. Postanowili z Kornelią sprzedać domek letniskowy, który im podarowałam rok temu. Ten dom, ukryty wśród sosen i brzóz nad jeziorem, był sercem naszej rodziny. Mój nieżyjący mąż, Witold, uwielbiał to miejsce. Spędzaliśmy tam każde lato, uprawiali warzywa, pielęgnowaliśmy sad, gdzie kwitły jabłonie i wiśnie. Po jego śmierci jeszcze przez kilka lat tam jeździłam, ale siły na pracę w ogrodzie już mi brakowało. Z ciężkim sercem podarowałam domek Krzysztofowi, wierząc, iż będzie tam wypoczywać z rodziną, iż dzieci będą oddychać świeżym powietrzem, kąpać się w czystej wodzie.
Lecz Kornelii domek nie przypadł do gustu. *„Ubikacja na zewnątrz, woda ze studni – to nie jest wypoczynek”* – oznajmiła. *„Lepiej pojedziemy nad morze!”* Krzysztof stanął po jej stronie: *„Mamo, jaki tam odpoczynek? Nam to niepotrzebne. Sprzedamy i pojedziemy do Grecji.”* Obraza ścisnęła mi gardło. *„A co z pamięcią o ojcu?”* – wyrwało mi się. *„Myślałam, iż będziecie tam spędzać czas razem!”* Ale syn tylko wzruszył ramionami: *„Nie chcemy tam jeździć. To nie dla nas.”*
Moje serce pęka. Ten dom to nie tylko ziemia – to wspomnienia naszych najszczęśliwszych chwil, śmiech męża, jego marzenia, by dzieci i wnuki pokochały to miejsce tak samo jak on. A teraz sprzedadzą go jak niepotrzebny grat, byle tylko poleżeć kilka dni na zagranicznej plaży. Czuję się zdradzona – nie tylko przez syna, ale i przez własną naiwność. Latami milczałam, by zachować spokój w rodzinie, ale teraz rozumiem: moje milczenie pozwoliło im zapomnieć o tym, co naprawdę ważne. I ta rana chyba nigdy się nie zabliźni.