Stare lustro, czyli jak pogodzili się zięć z teściową
Kinga wróciła do domu późnym wieczorem. W mieszkaniu panowała podejrzana cisza. Nie słychać było głosu męża ani zwykłego mamrotania matki.
— Mamo? Bartek? — zawołała, zaglądając do pokoi. Pusto.
„Mąż pewnie majsterkuje w garażu — pomyślała. — Ale mama? Czyżby się obraziła i wyjechała?”
Narzuciła kurtkę i wyszła na podwórko. Z uchylonych drzwi garażu sączyło się żółte światło, dobiegały stamtąd podniesione głosy. Gdy weszła do środka, zamarła w bezruchu.
Bartek i jej mama, Halina Stanisławówna, byli pochłonięci renowacją zabytkowego lustra. Mąż malował ramę, a teściowa, zawiązawszy chustkę i włożony stary fartuch, coś żywo tłumaczyła.
— Tylko popatrz, jak ożyło drewno! — zachwycała się Halina Stanisławówna. — Twoja praca to prawdziwe rzemiosło, Bartek!
— Niech pani nie przesadza — odparł z uśmiechem. — Taki tam amatorski projekt.
— Amatorski? — prychnęła teściowa. — Toż to małe dzieło sztuki!
Kinga opadła na stołek, nie wierząc własnym oczom. Tego rana byli o krok od kłótni…
Wszystko zaczęło się, gdy Halina Stanisławówna wprowadziła się do nich „tymczasowo” po zamknięciu sanatorium, w którym mieszkała przez ostatnie dwa lata.
— Mamo, to tylko na kilka tygodni — próbowała uspokoić męża Kinga. — Dopóki nie znajdą dla niej miejsca.
— Kilka tygodni — mruknął Bartek. — A ja mam z nią żyć.
Chodził po kuchni, zaciskając pięści, w końcu westchnął ciężko:
— Może wynajmiemy jej pokój? Akurat premia miała przyjść…
— Zwariowałeś? — oburzyła się Kinga. — Żeby potem całe życie słuchać, jak własna córka wyrzuciła matkę na bruk?
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę. Halina Stanisławówna, jak zwykle, przyjechała godzinę wcześniej, „żeby ocenić sytuację”.
Od progu zaczęła inspekcję:
— Kinga, kochanie, tapety wam całkiem wyblakły… A wieszaki? Bartek, chociaż śruby byś dokręcił!
Bartek bez słowa wyszedł do łazienki.
W ciągu pierwszego tygodnia teściowa przemeblowała mieszkanie, doprowadziła kuchnię do błysku, przejrzała wszystkie szafki i… dotarła do dokumentów Bartka.
— Halina Stanisławówno! — podniósł głos, gdy nie znalazł ważnej teczki. — Gdzie moje papiery?
— Wyrzuciłam — odparła beztrosko. — Pomięte były. Wszystko posegregowałam po nowemu. I alfabetycznie!
Bartek wyszedł bez słowa, zatrzaskując drzwi.
Kinga próbowała skupić się na pracy, ale myśli wciąż wracały do domu. Matka — nieugięta, mąż — uparty… A między nimi — ona.
Po pracy od razu pojechała do domu. Mieszkanie było puste. Najpierw ogarnął ją strach. ale potem usłyszała głosy w garażu.
I teraz siedziała, patrząc na nich z niedowierzaniem: ci dwoje, których jeszcze rano godziła, teraz dyskutowali o lakierach i olejach, śmiejąc się jak starzy przyjaciele.
— Mamo? — odezwała się niepewnie.
— O, przyszłaś! — rozpromieniła się Halina Stanisławówna. — Zobacz, jakie Bartek ma złote ręce! A ja tylko narzekałam, stara uparciucha…
Zdjęła z warsztatu talerz z naleśnikami:
— Upiekłam. Szłam się pogodzić, a tu… takie odkrycie!
— choćby nie wiesz! — podskoczył Bartek. — Twoja mama wie wszystko o starych meblach! A ja głowę łamałem, czym zabezpieczyć ramę, a ona — „dodaj oleju lnianego” i proszę bardzo!
— Mamo? — Kinga wpatrywała się w nią zdumiona. — Ty przecież całe życie w biurze pracowałaś…
— No tak, hobby — machnęła ręką teściowa.
— Ależ skąd! — Bartek sięgnął po malowaną szkatułkę. — Popatrz tylko, jak odzyskała kolory! Ja bym tygodnia nie wymyślił.
— U was na wsi jest tego więcej? — zapytał nagle z zainteresowaniem.
— Stodoła pełna! Komody, toaletki, półki… Przyjedźcie, sam zobaczysz!
— I przyjedziemy! — zwrócił się do żony. — Kinga, jedźmy latem do mamy! Wyobrażasz sobie, ile tam można zrobić?
Halina Stanisławówna aż klasnęła w dłonie:
— Naprawdę? Przyjedziecie?
— Koniecznie!
Usiedli przy prowizorycznym stole nakrytym ceratą. Na środku stały naleśniki, czajnik i słoik domowego dżemu.
— Zjemy, a potem pokażę wam jeszcze jeden sekret — mrugnęła teściowa. — Mam pomysł, jak wykończyć tę ramę.
Kinga patrzyła na nich — tak różnych, a teraz tak bliskich. W piersi ścisnęło ją wzruszenie: tak, bywa i tak… Czasem szczęście kryje się w najdziwniejszych miejscach — na przykład w starym garażu, pachnącym farbą i wiórami, gdzie teściowa i zięć znaleźli wspólny język.