„Pakujcie swoje rzeczy! Macie dziesięć minut!” – jak moja przyjaciółka najpierw wyrzuciła teściową, a potem męża
Minęło już ponad dziesięć lat, ale wciąż pamiętam tę historię jakby działo się to wczoraj. Opowiem ją tak, jak usłyszałam od mojej przyjaciółki Kingi, nadając jej dramatyczny ton, na jaki zasługuje.
Kinga mieszkała wtedy w Łodzi, pracowała w banku i oszczędzała na własne mieszkanie. W końcu je kupiła – niewielki, ale przytulny domek za miastem, z ogródkiem, w którym chciała hodować róże, i z werandą, gdzie marzyła o porannej kawie. Niestety, spokojnego życia tam nie zaznała.
Jej ówczesny mąż, Krzysztof, był typowym lekkoduchem – przystojnym, uśmiechniętym, ale w rzeczywistości kompletnie bezużytecznym. Nigdy nie miał stałej pracy, żył na jej koszt, pił jej kawę, jadł za jej pieniądze, a gdy Kinga wracała wieczorem zmęczona po pracy, on wylegiwał się na kanapie i narzekał na „zmęczenie życiem”. Ale gdyby tylko on…
Rodzina Krzysztofa była prawdziwą „perłą”. Jego matka – Weronika Józefowa – wiecznie miała wyrzut w głosie i pretensje w spojrzeniu, a siostra Kasia – wieczna „ofiara losu”, którą wszyscy mieli ratować. Gdy Kinga kupiła dom, uznali, iż to nie jej dom, tylko ich letnisko. Zaczęli więc przyjeżdżać „na wakacje”, rozkładać się z rzeczami, garnkami i pościelą. Kasia przywoziła swoją córkę, która nie miała oporów, by grzebać w cudzym portfelu i „brać tyle, ile potrzebuje”. Kinga widziała to wszystko, milczała, zaciskając zęby, licząc, iż to tylko chwilowe. Ale ludzka bezczelność nie zna granic.
Następnego lata Kinga postanowiła: dość. Wcześniej uprzedziła męża, iż nikogo w tym roku nie zaprasza, iż potrzebuje spokoju. Wydawało się, iż zrozumieli.
Ale nie.
Dzwoni Weronika Józefowa:
„Kinga, kiedy po mnie przyjedziesz? Już czas spakować rzeczy – pora jechać na działkę”.
Kinga, ledwo powstrzymując furię, odpowiada:
„Samochód w warsztacie, nie mogę po was przyjechać”.
Myślała, iż się odczepią. Nic z tego. Następnego dnia, w trzydziestostopniowy upał, teściowa pojawiła się sama. Autobusem. Z torbami. W kapciach. Stanęła w progu z miną tryumfatorki: „No to jestem”. Kinga mało nie dostała zawału.
„Na długo? Kiedy wyjeżdżacie? Herbatą nie poczęstuję – mam mnóstwo roboty!” – rzuciła w biegu.
„Ja już nie wracam. Zostanę, dopóki nie naprawisz auta”.
Kinga zadzwoniła do mnie i kazała natychmiast przyjechać z jej siostrą. Gdy dotarłyśmy, zobaczyłyśmy ją białą ze złości.
„Nie wytrzymam już! Koniec z tym! Zaraz to wszystko skończę!”
I z wyrazem twarzy, którego nigdy nie zapomnę, wpadła do pokoju teściowej:
„Pakujcie się. Macie dziesięć minut”.
Weronika Józefowa nie od razu zrozumiała, co się dzieje. Usiadła, złapała się za serce, jęknęła:
„Dziecko, przecież ja mam ciśnienie! Moje serce!”
„To pojedziemy do szpitala” – spokojnie odparła Kinga.
„Nie, nie, ja się w domu położę…”
Ale pakowała się. Pomogłyśmy. W drodze do domu mamrotała pod nosem, narzekała na życie i „niewdzięczną młodzież”. Od tamtej pory więcej się u Kingi nie pokazała.
A niedługo Kinga spakowała walizki już dla Krzysztofa.
„Wiesz” – powiedziała mi po kilku tygodniach – „najpierw wyrzuciłam ją. Ale prawdziwy problem cały czas siedział na mojej kanapie w dresach. Dopiero teraz odetchnęłam po raz pierwszy od lat. Teraz – tylko do przodu”.
I tak jedno zdanie, wypowiedziane twardym głosem – „Macie dziesięć minut” – zmieniło jej życie. Czasami, by zrobić miejsce na szczęście, trzeba wynieść śmieci. choćby jeżeli ten „śmieć” nosi nazwisko twojego męża.