“Dziesięć minut! Pakujcie swoje rzeczy!” – tak moja przyjaciółka najpierw wyrzuciła teściową, a potem męża
Minęło już ponad dziesięć lat, a w ten dzień wracam myślami, jakby to było wczoraj. Opowiem wam tę historię tak, jak słyszałam ją od Aliny, ale z takim dramatyzmem, na jaki zasługuje.
W tamtym czasie Alina mieszkała w Kielcach, pracowała w banku, oszczędzała na własne mieszkanie i w końcu je kupiła. Niewielki, ale przytulny domek za miastem, z ogrodem, w którym marzyła o hodowli róż, i z werandą, gdzie chciała pić poranną kawę. Tylko spokoju nigdy tam nie zaznała.
Jej ówczesny mąż, Marek, był typowym leniem – przystojny, uśmiechnięty, ale w środku pusty. Nie przepracował ani jednego dnia na poważnie, żył na jej koszt, pił jej kawę, jadł za jej pieniądze, a gdy Alina wracała wieczorem zmęczona po zmianie, on wylegiwał się na kanapie i narzekał na “zmęczenie życiem”. Ale gdyby tylko on…
Rodzinka mu się trafiła – istna osobliwość. Matka – Barbara Janowska, wiecznie z wyrzutem w głosie i pretensjami w spojrzeniu, oraz siostra Grażyna – wieczna “ofiara losu”, którą wszyscy musieli ratować. Gdy Alina kupiła dom, uznali, iż to nie jej dom, a ich letnisko. I zaczęli zjeżdżać “na wakacje” z walizami, garnkami i pościelą. Grażyna przywoziła córkę, która bez skrupułów grzebała w cudzych portfelach i “brała tyle, ile trzeba”. Alina widziała to wszystko, milczała, zaciskając zęby, mając nadzieję, iż to tylko na chwilę. Ale chamstwo nie zna granic.
Następnego lata Alina postanowiła: dość. Wcześniej powiedziała Markowi, iż w tym roku nikogo nie przyjmuje, iż potrzebuje spokoju. Wydawało się, iż zrozumieli.
Ale nie.
Dzwoni Barbara Janowska:
“Alina, kiedy po mnie przyjedziesz? Trzeba zebrać rzeczy – czas jechać na działkę”.
Alina, ledwo panując nad sobą, odpowiedziała:
“Samochód w warsztacie, nie przyjadę”.
Myślała, iż odpuści. Nic z tego. Następnego dnia, w trzydziestostopniowy upał, teściowa przyjechała sama. Autobusem. Z torbami. W kapciach. Stanęła w progu jak triumfatorka: “No to jestem”. Alinie mało szlag nie trafił.
“Na długo? Kiedy wyjeżdżacie? Herbaty nie podam – mam mnóstwo roboty!” – rzuciła w biegu.
“Ależ ja już nie wracam. Zostanę, dopóki nie naprawisz samochodu”.
Alina zadzwoniła do mnie i kazała natychmiast przyjechać z jej siostrą. Gdy dotarłyśmy, zobaczyłyśmy ją białą ze złości.
“Nie wytrzymam już! Koniec! Zaraz to wszystko skończę!”
I z wyrazem twarzy, którego nigdy nie zapomnę, wpadła do pokoju teściowej:
“Dziesięć minut. Pakujcie się”.
Barbara Janowska choćby nie zrozumiała od razu, o co chodzi. Usiadła, złapała się za serce, jęknęła:
“Dziecko, przecież ja mam ciśnienie! Moje serce!”
“To pojedziemy do szpitala” – spokojnie odparła Alina.
“Nie, nie, ja się w domu położę…”
Ale rzeczy pakowała. Pomogłyśmy. W drodze do domu mamrotała pod nosem, narzekając na życie i “niewdzięczną młodzież”. Ale więcej już się w domu Aliny nie pojawiła.
Wkrótce Alina spakowała walizkę Markowi.
“Wiesz” – powiedziała mi po kilku tygodniach – “najpierw ją wyrzuciłam. Ale prawdziwy problem cały czas siedział u mnie na kanapie, w dresach. Pierwszy raz od lat odetchnęłam. Teraz – tylko do przodu”.
I tak jedno zdanie, wypowiedziane twardym głosem – “Dziesięć minut” – zmieniło jej życie. Czasem, by zrobić miejsce dla szczęścia, trzeba wynieść śmieci. choćby jeżeli te “śmieci” noszą nazwisko twojego mężczyzny.