Śmiech mimo bólu

polregion.pl 3 godzin temu

Śmiech mimo wszystko

Walentyna Piotrowska postawiła przed wnuczką talerz z pomidorową i usiadła naprzeciw, uważnie obserwując, jak Małgosia kręci łyżką w zupie, tworząc na powierzchni pomarańczowe wzorki.

— Nie smakuje? — spytała babcia, choć doskonale znała odpowiedź. Wnuczka od kilku dni krzywiła się przy każdym łyku.

— W porządku — mruknęła Małgosia, nie podnosząc wzroku. — Tylko nie jestem bardzo głodna.

— Aha, nie głodna — przeciągnęła Walentyna Piotrowska. — A wczoraj widziałam, jak grzebałaś w lodówce, szukałaś czegoś. Chciałaś te mrożone pierogi, co? Te, które specjalnie kupiłam?

Małgosia westchnęła i odłożyła łyżkę.

— Babciu, no daj spokój. Przecież mówiłam — wszystko w porządku. Po prostu jestem zmęczona po pracy, brak apetytu.

— Zmęczona — pokiwała głową Walentyna Piotrowska. — W twoim wieku ja po pracy jeszcze podlewałam ogródek, prałam manualnie i prasowałam. A ty cały dzień siedzisz przy komputerze i „zmęczona”.

Wnuczka gwałtownie wstała od stołu, talerz zadźwięczał.

— Wiesz co, babciu? Dość już! Codziennie to samo. Albo zupa nie taka, albo praca nie taka, albo chłopacy ci się nie podobają. Serio, mam dość!

— Tak to się teraz mówi do starszych?! — oburzyła się Walentyna Piotrowska. — Twoja matka cię tak wychowała?

— Moja matka w ogóle mnie nie wychowała! — wyrzuciła z siebie Małgosia i natychmiast zakryła usta dłonią.

Zapadła cisza. Walentyna Piotrowska powoli wstała, zaczęła zbierać ze stołu talerze. Ręce lekko jej drżały, ale głos brzmiał spokojnie:

— Rozumiem. Więc to wszystko moja wina. Że cię wzięłam po rozwodzie rodziców — też źle. Że karmię, poję — też nie tak.

— Babciu, nie to miałam na myśli… — zmieszała się Małgosia.

— A co? — Walentyna Piotrowska odwróciła się, a wnuczka zobaczyła, iż babci oczy błyszczą od łez. — Że jestem starą pierdołą, która ci przeszkadza? Pewnie tak jest. Młodym z dziadami trudno, rozumiem.

Małgosia chciała coś powiedzieć, ale babcia już poszła do kuchni. Słychać było szum wody i stukanie naczyń. Dziewczyna stała przez chwilę zdezorientowana, potem poszła do swojego pokoju.

Walentyna Piotrowska myła naczynia i cicho płakała. Gorące łzy spływały do wody z mydlinami, a w piersi paliło ją od przykrości. Czy naprawdę stała się ciężarem? Czy wszystko, co robi dla wnuczki, jest tylko wtrącaniem się?

Przypomniała sobie, jak trzy lata temu Małgosia przyszła do niej z jedną walizką i zapłakanymi oczami. Rodzice się rozwodzili, ojciec odszedł do młodej sekretarki, matka zaczęła pić. Gdzie miała iść dwudziestoletnia dziewczyna? Oczywiście, do babci. Walentyna Piotrowska przyjęła ją bez pytań, oddała najlepszy pokój, gotowała, prała, dbała.

A teraz okazuje się, iż to wszystko było niepotrzebne? Że tylko irytuje swoją troską?

— Walentyna Piotrowska! — rozległ się głos z korytarza. — Jest pani w domu?

Babcia gwałtownie otarła twarz ręcznikiem i poszła otworzyć. W drzwiach stała sąsiadka, Genowefa Nowak, z paczuszką w ręce.

— Proszę wejść — zaprosiła Walentyna, starając się brzmieć wesoło. — Herbaty naparzyć?

— Oj, nie ma czasu. Wnuczka mi z Wrocławia słodyczy przywiozła — Genowefa podała paczkę. — Jakieś zagraniczne cukierki. Myślę, podzielę się z sąsiadkami.

— Dziękuję bardzo — wzięła paczkę Walentyna. — A wnuczka na długo przyjechała?

— Tydzień tylko. Praca, wie pani, nie puszcza. Ale jak tylko przyjechała, od razu do babci! Kwiaty przyniosła, perfumy dała. Mówi: „Babciu kochana, stęskniłam się!” — Genowefa promieniała. — Taka radość!

Walentyna Piotrowska kiwała głową i uśmiechała się, ale w środku ściskało ją z bólu. Oto Genowefa ma kochającą, wdzięczną wnuczkę. A u niej? Same pretensje i niezadowolenie.

— A wasza Małgośka jak? Ciąż pracuje? — zainteresowała się sąsiadka.

— Pracuje, pracuje — pospieszyła Walentyna. — Dobra dziewczyna, we wszystkim mi pomaga.

— Pewnie, iż dobra! Taka ładna, mądra. Szczęście pani ma z wnuczką — uśmiechnęła się Genowefa. — No to lecę, jeszcze raz dziękuję za cukierki!

Gdy sąsiadka wyszła, Walentyna oparła się o drzwi i zamknęła oczy. Jak bolesne było to kłamstwo, ta gra w szczęście! A przecież kiedyś naprawdę była z wnuczki dumna, wszystkim opowiadała, jaka Małgośka zdolna, jak pięknie rysowała, tańczyła…

— Babciu, kto był? — z pokoju wychyliła się Małgosia. Miała winny wyraz twarzy.

— Genowefa Nowak. Cukierków przyniosła — odpowiedziała sucho babcia.

— Słuchaj, może herbatę sobie zrobiemy? Z tymi cukierkami? — Małgosia podeszła bliżej. — Chcę… przeprosić. Nagadałam głupot.

Walentyna Piotrowska w milczeniu poszła do kuchni, nastawiła czajnik. Małgosia usiadła przy stole, rozłożyła cukierki na spodku.

— Ładne — mruknęła. — W złotych papierkach.

— Wnuczka Genowefy przywiozła z Wrocławia — zauważyła babcia, wyjmując filiżanki. — Dba o babcię.

Małgosia zrozumiała aluzję i zaczerwieniła się.

— Babciu, no co ty? Ja też cię kocham, tylko… czasem mi się wydaje, iż się czepiasz. Jak dziś z tą pomidorową.

— Czepiam się? — Walentyna odwróciła się. — A ja myślę, iż się martwię. Schudłaś, blada jesteś. Może chorujesz?

— Nie, nie choruję. Tylko w pracy teraz gorąco, projekt oddajemy, wszyscy nerwowi.

Babcia nalała herbatę, usiadła obok wnuczki.

— A dlaczego mi nic nie mówisz? Dawniej opowiadałaś — o pracy, o znajomych. Teraz milczysz jak zaklęta.

Małgosia wzięła cukierka, pokręciła nim w palcach.

— Nie wiem… Wydaje mi się, iż cię to nie interesuje. Przec— A może jutro pójdziemy do tej nowej cukierni na rogu? — zaproponowała Małgosia, uśmiechając się przez łzy.

Idź do oryginalnego materiału