Ślub się nie odbył. Pan młody nie przyjechał.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Nie było wesela. Pan młody nie przyjechał po swoją narzeczoną.

Ile dziewczynek od małego marzy o białej sukni, wianku z kwiatów, o dreszczu na skórze, gdy słyszą słowa „ogłaszam was mężem i żoną”… Kinga była jedną z nich. Dorastała jako cicha, skromna dziewczynka, marzycielska i wrażliwa. Często zamykała oczy, gdy w telewizji pokazywano ślubne ceremonie, i wyobrażała sobie, jak pewnego dnia również stanie u boku ukochanego — przy dźwiękach muzyki, pod zachwyconymi spojrzeniami, z drżeniem serca.

Swojego Mateusza poznała jeszcze na uniwersytecie. Studiowali prawo, choć w innych grupach. On — wysoki, jasnowłosy, wysportowany, z figlarnymi oczami. Ona — pełna gracji, smukła, z elegancką postawą i delikatnym uśmiechem. Cały wydział mówił, iż są dla siebie stworzeni. Mateusz nie odstępował jej na krok. Odprowadzał do domu, przynosił kawę w mroźne poranki, rysował serduszka w jej zeszytach. Ich związek był jak z romansu — czysty, czuły, szczery.

Minął rok — i oświadczył się. Na obronie prac dyplomowych rodzice już się znali, wspólnie jeździli na działkę, zaprzyjaźnili się. Postanowili wziąć ślub zaraz po studiach. Wszystko układało się idealnie. Kinga z przyjaciółkami tygodniami wybierała suknię, przeglądała katalogi, biegała po salonach. Aż pewnej nocy przyśniła jej się suknia jej marzeń — najdelikatniejsze koronki, kremowy jedwab i lekki tren. Obudziła się z myślą: „To musi być moje”.

Pojechała do najbliższego salonu z koleżankami. Sprzedawczyni Kasia, wysłuchawszy jej opisu, nagle się uśmiechnęła i powiedziała:

— Niedawno oddano suknię dokładnie taką, jak pani mówi. Chce pani zobaczyć?

Kinga zakochała się w niej od pierwszego wejrzenia, choćby bez przymierzania. Była jak utkana z jej snu. Tylko przyjaciółka szepnęła jej do ucha: „Kasia mówiła, iż tamtej pannie młodej ślub się nie odbył… Może nie warto?” Ale Kinga nie chciała słuchać. Skoro los tak chciał… Suknię zapakowano, a ona z niecierpliwością czekała na ten dzień.

W przeddzień ślubu zatrzymała się w hotelu — by pobyć sama, zebrać myśli. Jeszcze raz włożyła suknię, pokręciła się przed lustrem. I nagle wydało jej się, iż w odbiciu ma na głowie czarną wstążkę. Przelotny dreszcz, ale odrzuciła to uczucie, tłumacząc je stresem.

Rano wszystko szło jak po maśle: makijaż, fryzura, suknia… Kinga wyglądała jak z okładki magazynu. Rodzice, wchodząc do pokoju, oniemieli z zachwytu. Pozostało tylko czekać na Mateusza. Minęła godzina. Potem jeszcze trzydzieści minut. Kinga już się nie uśmiechała. Przez okno zobaczyła radiowóz. Coś się w niej urwało. Wyszła na korytarz, ledwo trzymając się na nogach.

— Przepraszam… pani Kinga? — zapytał młody sierżant. — Pański narzeczony… Mateusz… miał wypadek. Pijany kierowca wjechał na przeciwległy pas. Zginął na miejscu.

Kinga nie płakała. Po prostu zastygła. Potem usiadła na podłodze i zakryła twarz dłońmi.

Minęły trzy dni. Stała na cmentarzu, w tej samej sukni, ale teraz z czarną wstążką we włosach. W dłoni trzymała ich wspólne zdjęcie. Położyła je w trumnie, pochyliła się, pocałowała zimne czoło ukochanego i szepnęła:

— Przepraszam… gdybym wiedziała, nie pozwoliłabym ci wyjechać…

Od tamtej pory nikt nie widział jej uśmiechu. Jakby zgasła. Żyła jak automat. Rodzice mówili, iż to depresja. Lekarze — iż zaburzenie adaptacyjne. Ale matka wiedziała: jej córka powoli odchodzi.

Dokładnie rok później, w dzień, który miał być rocznicą ślubu, serce Kingi stanęło. W aktach zapisano: „zgon we śnie”. W dłoniach ściskała tamto ślubne zdjęcie.

Ich miłość była prawdziwa. Zbyt prawdziwa, by ją przeżyć.

Czy wierzycie, iż miłość może być tak silna, iż bez niej nie da się żyć?…

Idź do oryginalnego materiału