**Skandal w kuchni: jak gołąbki zniszczyły małżeństwo**
Zmęczona i wykończona Weronika wróciła ze sklepu, ściskając w dłoniach dwie ciężkie torby. Z trudem weszła do kuchni, rzuciła zakupy na stół i osunęła się na krzesło, próbując złapać oddech. Wieczorne powietrze w małym miasteczku Nowa Brzeźnica było wilgotne, co tylko potęgowało jej wyczerpanie.
— Cześć, Wera, co na kolację? — rozległ się głos Marka, który stanął w drzwiach kuchni, zacierając ręce w oczekiwaniu.
— Marek, dopiero wróciłam, choćby nie myślałam jeszcze o tym — westchnęła Weronika, czując, jak napięcie ściska jej ciało. — Jestem strasznie zmęczona.
— Może zrobisz gołąbki? — zaproponował Marek z lekkim uśmiechem, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Weronika podniosła na niego oczy, wypełnione smutkiem i stłumioną złością. Milczała przez chwilę, jakby zbierała siły, a potem, niespodziewanie choćby dla siebie, wybuchnęła:
— Wiesz co, Marek? Powinniśmy się rozwieść.
— Co? Rozwieść? Z jakiej racji? — Marek zastygł, jego twarz wyrażała czyste zdumienie.
— Przez twoje przeklęte gołąbki! — prawie krzyknęła Weronika, jej głos drżał od emocji.
— Przez gołąbki? — Marek patrzył na nią, jakby oszalała, nie rozumiejąc, co się w niej dzieje.
**10 miesięcy temu**
**Czas czytania: 5 minut**
**Źródło: Miejskie plotki**
Tuż po ślubie Weronika i Marek usiedli, by omówić domowy budżet. Wydawało się, iż przewidzieli wszystko, aby ich życie w Nowej Brzeźnicy było harmonijne.
— Jesteśmy dorosłymi ludźmi, Wera, i wydatki dzielimy po równo — oświadczył Marek z przekonaniem. — To uchroni nas przed niepotrzebnymi sporami.
— Nie wiem, Marek — odpowiedziała niepewnie Weronika. — W poprzednim małżeństwie mój mąż brał na siebie większość wydatków, bo więcej zarabiał.
— I co, pomogło to waszemu małżeństwu? — zaśmiał się sarkastycznie Marek. — Moja była żona wydawała pieniądze bez zastanowienia, nie nadążałem za nią. Nie, po równo — znaczy po równo.
Weronika miała nadzieję, iż ich dochody trafią do wspólnej kasy, z której będą czerpać na potrzeby. Ale Marek myślał inaczej, z chłodną kalkulacją.
— Na jedzenie i rachunki składamy się tak samo — wyjaśnił. — Resztę odkładamy na nieprzewidziane wydatki. Możemy też podzielić obowiązki domowe, ale to szczegóły, nie będziemy liczyć każdego grosza.
Takie podejście budziło w Weronice wewnętrzny sprzeciw. Wydawało się jej niesprawiedliwe, ale zgodziła się, nie chcąc zaczynać wspólnego życia od kłótni. Gdy jednak plan wszedł w życie, jej cierpliwość zaczęła pękać. Marek uwielbiał syte obiady z mięsem, kiełbasą i fast foodami, a suma, którą ustalili na jedzenie, pochłaniała niemal połowę pensji Weroniki. Ona jadła skromnie — jogurty, owoce, lekkie sałatki — i wcześniej wydawała na jedzenie znacznie mniej. Teraz jej pieniądze zdawały się znikać w powietrzu.
— Dziwne macie relacje — zauważyła przyjaciółka Kasia, słuchając Weroniki przy herbacie. — Ty jesz swoje serki i jabłka, a on zamawia pizzę i smaży steki, ale płacicie po równo?
— Też mi się to nie podoba — przyznała Weronika, nerwowo gniotąc brzeg obrusa. — Ale się zgodziłam, a teraz nie wiem, jak z tego wybrnąć. W praktyce on wydaje moje pieniądze, a swoje oszczędza.
— Niech każdy kupuje sobie jedzenie osobno — zaproponowała Kasia. — To będzie uczciwe.
Weronika też o tym myślała, ale czekała, aż Marek sam to zaproponuje. Tymczasem jemu wszystko pasowało i nie widział problemu.
— Co ci się nie podoba? — dziwił się, gdy Weronika próbowała poruszyć temat.
— Nie podoba mi się, iż połowa mojej pensji idzie na jedzenie, które ty wybierasz! — zaprotestowała gorąco. — Jem znacznie mniej, a teraz nie mogę choćby kupić sobie kosmetyków.
— No cóż, takie jest życie rodzinne, Wera, przyzwyczaj się — machnął ręką Marek, nie chcąc wnikać.
— Wyobrażałam je sobie zupełnie inaczej — odparła smutno Weronika. — W poprzednim małżeństwie nie mieliśmy takich problemów.
— Znowu twój były! — wybuchnął Marek. — jeżeli był taki idealny, to czemu się rozwiodłaś?
— Rozstaliśmy się nie przez pieniądze, a przez jego zdradę — odpowiedziała cicho Weronika, czując, jak słowa męża uderzają w czuły punkt.
— Nic dziwnego — zaśmiał się złośliwie Marek. — Gotujesz średnio, w domu bałagan, tylko narzekasz.
Te słowa głęboko zraniły Weronikę. Nie uważała się za idealną gospodynię, ale starała się dbać o dom i gotowała codziennie. Tyle iż przed ślubem nie mieszkali razem — chodzili ze sobą kilka miesięcy i gwałtownie wzięli ślub. Spotykanie się na odległość wydawało się romantyczne, ale wspólne życie pokazało wszystkie różnice. Weronika lubiła dania warzywne, zapiekanki i jajecznicę, a Marek domagał się bigosu, kiełbasy i pizzy. Zaczęła gotować dla niego osobno, ale zabierało to czas i pieniądze, a jego wymówki tylko ją irytowały.
— Zaraz skończysz czterdzieści lat, a ty narzekasz mamie, iż nie umiem zawijać gołąbków? — oburzała się Weronika.
— Nie narzekam, tylko opowiadam, jak żyjemy — machnął ręką Marek. — Moja mama, nawiasem mówiąc, gotuje lepiej, mogłabyś się od niej nauczyć.
Weronika byłaby gotowa się uczyć, gdyby naprawdę nie umiała gotować. Ale gotowała dobrze, po prostu nie podzielała obsesji Marka na punkcie jedzenia. Kilkakrotnie próbowała to przedyskutować, ale kończyło się kłótniami.
— Po prostu powiedz, iż szkoda ci pieniędzy na mięso! — krzyczał Marek. — Nie proszę o trufle, tylko o zwykłą schabową!
— Sam popatrz — próbowała tłumaczyć Weronika. — Wydajemy niemal całą moją pensję na jedzenie, nie mogę choćby odłożyć na ubrania!
— Skoro budżet jest osobny, to niech każdy kupuje sobie ubrania sam — wzruszył ramionami Marek.
Weronika czuła, iż jej cierpliwość się kończy.Weronika westchnęła głęboko, spakowała ostatnią torbę i zamknęła za sobą drzwi mieszkania, wiedząc, iż najważniejsza lekcja, jaką wyniosła z tego związku, była prosta — czasem lepiej być samotną niż żyć w niewłaściwym małżeństwie.