Koszmarne przyjęcie: jak swaci sprawili, iż matka zwątpiła w przyszłość syna
W małym miasteczku pod Poznaniem Bogumiła szykowała się do ważnego wydarzenia — spotkania z rodziną narzeczonej swojego syna, Krzysztofa. Wyobrażała sobie ciepły wieczór pełen serdecznych rozmów, smacznego jedzenia i szczerych uśmiechów. Krzysztof zapewniał, iż rodzice jego dziewczyny, Mirosławy, to prości i życzliwi ludzie. Bogumiła miała nadzieję, iż ta wizyta stanie się początkiem silnej więzi. Zamiast jednak serdecznego przyjęcia, czekało ją rozczarowanie, które przewróciło jej oczekiwania do góry nogami i kazało się zastanowić: czy jej syn naprawdę powinien wiązać się z tą rodziną?
Droga do domu swatów zajęła kilka godzin, a Bogumiła z Krzysztofem dotarli pod wieczór. Choć za oknem było szaro, jej nastrój pozostawał pogodny. Założyła swoją najlepszą sukienkę, zabrała ze sobą domowy placek na znak szacunku i spodziewała się ciepłego powitania. Już od progu jednak jej nadzieje zaczęły się kruszyć. Matka Mirosławy, Zofia Janina, ledwo rzuciła okiem na gości i rzuciła sucho: „Proszę do salonu, tam poczekacie”. Bogumiła poczuła się zaskoczona, ale poszła za synem, myśląc, iż to tylko nieporozumienie na początek.
Salon okazał się ciasny, z wytartymi meblami i przejmującym chłodem. Bogumiła wzdrygnęła się — w domu było zimno, jakby od dawna nie palono w piecu. Zofia Janina zniknęła w kuchni, a ojciec Mirosławy, Stanisław Marek, mruknął coś o pilnych sprawach i wyszedł na podwórko. Krzysztof próbował rozładować atmosferę, ale Bogumiła czuła się obco. Czekała na zaproszenie do stołu, ale czas mijał, a nic się nie działo. Mirosława, zakłopotana, zaproponowała herbatę, ale i ta była zimna i niesmaczna, podana w popękanych kubkach. Bogumiła starała się podtrzymać rozmowę, ale odpowiedzi były urywane, a spojrzenia swatów — obojętne.
Minęła godzina, potem druga. Głód dawał się we znaki, a Bogumiła traciła cierpliwość. Szepnęła do Krzysztofa: „Kiedy nas w końcu nakarmią? Przecież jesteśmy gośćmi!” Syn tylko wzruszył ramionami, zdawało się przyzwyczajony do dziwactw rodziny narzeczonej. Wreszcie Zofia Janina pojawiła się z talerzami. Bogumiła spodziewała się hojnego poczęstunku, jak to bywało w jej domu, ale to, co zobaczyła, wprawiło ją w osłupienie. Na stole stała miska z wodnistym rosołem, w którym pływały trzy ziemniaki, oraz talerz z kotletami śmierdzącymi zjełczałym tłuszczem. Podano także czerstwy chleb i kiszoną kapustę, od której biła kwaśna woń. „Jedzcie, nie krępujcie się” — rzuciła przyszła teściowa i znów zniknęła.
Bogumiła patrzyła na to jedzenie i czuła, jak w piersi narasta gorycz. To nie było przyjęcie, ale upokorzenie. Przełknęła łyżkę rosołu, ale smak był obrzydliwy. Krzysztof jadł w milczeniu, jakby tego nie zauważiał, a Mirosława grzebała widelcem w talerzu, unikając spojrzenia Bogumiły. Stanisław Marek wrócił, ale tylko burknął, iż ma coś do roboty, i znowu wyszedł. Bogumiła próbowała nawiązać rozmowę, ale swaci odpowiadali niechętnie, jakby goście byli im tylko ciężarem. Jej placek, który piekła z myślą o tej wizycie, stał nietknięty w kącie stołu.
Gdy podano herbatę — znowu zimną, z posmakiem starego czajnika — Bogumiła nie wytrzymała. „Dlaczego tak skąpo?” — zapytała cicho Krzysztofa. „Przyjechaliśmy się poznać, a traktują nas jak intruzów”. Syn zawahał się, wyjąkał, iż u Mirosławy zawsze tak jest. ale dla Bogumiły to nie było po prostu „tak”. Przypominała sobie, jak w jej domu przyjmowano gości z otwartymi ramionami, jak stół uginał się od jedzenia. A tu? Marny rosół, czerstwy chleb, lodowate spojrzenia. To nie było przyjęcie — to było upokorzenie.
Droga powrotna wypełniła się ciężkimi myślami. Bogumiła patrzyła na milczącego syna i czuła, jak serce ściska się z niepokoju. Wyobrażała sobie, jak Krzysztof wiąże się z tą rodziną, gdzie panują obojętność i skąpstwo. „Czy naprawdę będzie jadł takie ochłapy do końca życia?” — myślała. „Wśród ludzi, którzy nie szanują gości, dla których więzy rodzinne nic nie znaczą?” Rozumiała, iż kocha Mirosławę za jej dobroć, ale ten wieczór uświadomił jej jedno: dziewczyna wyrosła w zimnym domu, a to może zatruć ich przyszłość.
W domu Bogumiła nie zmrużyła oka. Rozdzierała się między chęcią ochronienia syna a strachem przed zranieniem jego uczuć. Jak powiedzieć Krzysztofowi, iż ta rodzina to nie jest środowisko, które chciałaby dla niego? Bała się, iż jej słowa złamią mu serce, ale milczenie było jeszcze gorsze. Postanowiła porozmawiać z synem, tylko iż nie wiedziała, jakich użyć słów. Czy zrozumie jej obawy, czy miłość zaślepi go na dobre? Co czeka ich rodzinę, jeżeli ten ślub jednak dojdzie do skutku?