Chcę remont w mieszkaniu, a teściowa – huczne wesele na całą okolicę. Kto kogo przegnie?
Gdyby rok temu ktoś mi powiedział, iż będziemy się kłócić z mężem przez ślub, wyśmiałabym to. Przecież najważniejsza jest miłość, prawda? Z Jakubem jesteśmy razem już prawie pięć lat. Mieszkamy w moim mieszkaniu w Krakowie, które przez lata wynajmowałam, a potem odświeżyłam na gwałtownie i wprowadziłam się. Teraz jednak potrzebuje gruntownego remontu – rury, ściany, instalacja elektryczna, podłoga. To nie fanaberia, a konieczność.
Zaproponowałam kompromis: cichy ślub bez restauracji i hałaśliwej zabawy. Wystarczy spotkanie z rodzicami przy stole w domu. Zaoszczędzone pieniądze włożylibyśmy w nasze mieszkanie – w nasze prawdziwe życie. Ale w tę logiczną układankę wdarła się jedna kobieta, której, jak się okazało, nic nie powstrzyma. Matka mojego męża – Antonina Kowalska.
— Jakub to mój jedyny syn! — wykrzykuje. — Jak to tak, bez wesela?! Wszystkich krewnych zapraszaliśmy na ich święta, a teraz mamy się ośmieszyć? Wszyscy już wiedzą, iż szykujemy przyjęcie!
— Ale my was nie prosiliśmy, żebyście wszystkich zapraszali — spokojnie przypomniałam.
— To nie twoja sprawa! Nie pozwolę, żeby mój syn wziął ślub, jakby do urzędu po chleb poszedł!
Problem w tym, iż tych „wszystkich” krewnych nigdy na oczy nie widziałam. Ani razu. Kim są, skąd pochodzą, ilu ich jest – nie mam pojęcia. Ale teściowa już ich obdzwoniła, uprzedziła, a choćby zasugerowała daty.
— Wy z Jakubem macie jakieś oszczędności, ja trochę odłożyłam, twoi rodzice pewnie też pomogą – urządzimy porządne wesele! — oznajmia radośnie, ignorując moje słowa.
Moi rodzice, nawiasem mówiąc, stoją po mojej stronie. Uważają, iż lepiej zainwestować w remont niż wydać dziesiątki tysięcy na restaurację i białą suknię, którą założy się raz. Powiedzieli jednak, iż jeżeli zdecydujemy się na ślub – pomogą. Bez nacisku. Bez ultimatum.
Ale Antonina Kowalska myśli inaczej. Dla niej ślub syna to nie o nas, a o niej. O to, jak będzie wyglądać w oczach rodziny. Aby zwiększyć presję, sięgnęła po szantaż:
— jeżeli nie urządzicie porządnego wesela, to nie mam już syna. Nie chcę was znać. Wstyd mi!
Patrzyłam na Jakuba. Milczał. A potem… zaczął skłaniać się ku matce. Nie dlatego, iż się zgadza, ale dlatego, iż jej żal. Bo płacze, cierpi, nazywa się upokorzoną i porzuconą.
Powiedziałam mu wprost:
— jeżeli twoja matka chce wesele, niech sama je opłaci. Całkowicie. My w to nie wchodzimy. Ani ja, ani moi rodzice. Ani złotówki.
Wtedy, oczywiście, padł finałowy argument:
— Nie mam takich pieniędzy! — krzyknęła teściowa. — Ale przecież wy też nie mieszkacie pod mostem!
I tak koło się zamknęło. Mąż – między młotem a kowadłem. Ja – w rozterce. W domu wisząca w powietrzu napięcie, jak przed burzą. Jakub nie domaga się wesela, ale nie potrafi znaleźć rozwiązania. Mówi, iż teraz to „nie wypada” wobec rodziny: wszystkich zaprosili, a tu cisza. A ja nie rozumiem – od kiedy to obcy ludzie są ważniejsi od naszej przyszłości?
Nie jestem przeciwna ślubowi, gdyby to było nasze wspólne pragnienie, a nie teatr imienia Antoniny Kowalskiej. Chcę w domu, w którym żyję, oddychać świeżym powietrzem, a nie pleśnią. Chcę nowe okna, łazienkę, kuchnię. Chcę przytulność i życie, a nie tańce na zdjęcia do albumu, które po roku i tak się zapomni.
Jeśli mam dla tego stoczyć walkę z własną teściową – stoczę. Bo mój dom to mój wybór. A jeżeli Jakub jest przez cały czas moim partnerem, a nie synem swojej matki – to zrozumie.