Chcę remontu w mieszkaniu, a teściowa – głośnego wesela na całą okolicę. Kto kogo przegnie?
Gdyby ktoś rok temu powiedział mi, iż będziemy się kłócić z mężem przez wesele, pewnie bym się roześmiała. Bo przecież najważniejsza jest miłość, prawda? Z Jakubem jesteśmy razem już prawie pięć lat. Mieszkamy w moim mieszkaniu w Poznaniu, które wcześniej przez lata wynajmowałam, potem zrobiłam tam tylko najpotrzebniejsze remonty i wprowadziłam się. Ale teraz pilnie potrzebny jest generalny remont – rury, ściany, instalacja elektryczna, podłoga. To nie fanaberia, tylko konieczność.
Zaproponowałam kompromis: ślub cicho, bez restauracji i hałaśliwej imprezy. Zebrać się z rodzicami w domu przy stole. A zaoszczędzone pieniądze włożyć w nasze mieszkanie – w nasze prawdziwe życie. Ale w tę logiczną układankę wdarła się pewna kobieta, którą – jak się okazało – nic nie powstrzyma. Matka mojego męża – Krystyna Stanisławowa.
– Jakub to mój jedyny syn! – wykrzykuje. – Jak to tak, bez wesela?! Wszystkich krewnych zapraszaliśmy na ich uroczystości, a teraz mamy się ośmieszyć? Wszyscy czekają! Już wszyscy wiedzą, iż szykuje się huczne wesele!
– Ale my was nie prosiliśmy, żeby wszystkich zapraszać – przypomniałam spokojnie.
– To nie twoja sprawa! Nie pozwolę na taki wstyd, żeby mój syn wziął ślub, jakby do urzędu po chleb poszedł!
Problem w tym, iż tych „wszystkich” krewnych nigdy na oczy nie widziałam. Ani razu. Kim są, skąd, ilu ich jest – nie mam pojęcia. Ale teściowa już ich obdzwoniła, uprzedziła, a choćby naszkicowała wstępne terminy.
– Macie z Jakubem trochę oszczędności, ja też coś odłożyłam, a twoi rodzice, kto wie, może dołożą – urządzimy porządne wesele! – oznajmiła radośnie, choćby nie słuchając, co mówię.
A moi rodzice, przy okazji, stoją po mojej stronie. Oni też uważają, iż lepiej zainwestować w remont niż wydać dziesiątki tysięcy na restaurację i białą suknię, którą zakłada się raz. Ale powiedzieli, iż jeżeli zdecydujemy się na wesele – pomogą. Bez nacisków. Bez ultimatów.
Ale Krystyna Stanisławowa ma inne zdanie. Dla niej wesele syna to nie jest sprawa nasza, tylko jej. To, jak będzie wyglądać w oczach swojej rodziny. I żeby zwiększyć presję, sięgnęła po szantaż:
– jeżeli nie urządzicie porządnego wesela, to nie mam syna. Nie chcę was znać. Wstyd!
Patrzyłam na Jakuba. Milczał. A potem… zaczął przechylać się na stronę matki. Nie dlatego, iż się zgadza, tylko dlatego, iż jej szkoda. Bo płacze, cierpi, nazywa się upokorzoną i nikomu niepotrzebną.
Powiedziałam mu wprost:
– jeżeli twoja mama chce wesele, niech je sama opłaci. Całe. My w to się nie włączamy. Ani ja, ani moi rodzice. Ani złotówki.
I wtedy, oczywiście, padł ostatni akord:
– Ja nie mam takich pieniędzy! – krzyknęła teściowa. – Ale wy przecież też nie pod mostem mieszkacie!
I tak oto błędne koło się zamknęło. Mąż – między młotem a kowadłem. Ja – w rozkroku. W domu napięcie, jak przed burzą. Jakub nie domaga się ode mnie wesela, ale też nie potrafi rozwiązać sytuacji. Mówi, iż teraz „nie wypada” wobec rodziny: wszystkich zaprosili, a tu nagle cisza. A ja nie rozumiem – od kiedy obcy ludzie są ważniejsi niż nasza przyszłość?
Nie jestem przeciwko weselu, gdyby to było nasze wspólne pragnienie, a nie teatr imienia Krystyny Stanisławowej. Chcę w mieszkaniu, w którym żyję, oddychać świeżym powietrzem, a nie pleśnią. Chcę mieć dobre okna, łazienkę, nową kuchnię. Chcę przytulność i życie, a nie tańce dla zdjęć do albumu, które po roku i tak się zapomni.
I jeżeli muszę przez to przejść, stoczyć walkę z własną teściową – to to zrobię. Bo mój dom to mój wybór. A jeżeli Jakub jest przez cały czas moim partnerem, a nie synem swojej matki – to to zrozumie.