Przypadek, który wszystko zmienił: jak los przyszedł pod bryzgami z kałuży
W kuchni przy filiżance herbaty i kawałku sernika Kasia i jej babcia Zofia Arkadiewicz cieszyły się spokojnym wieczorem. Jubileusz to przecież nie byle co – 75 lat, rodzinna impreza już za nimi, goście się rozeszli, a ten czas sam na sam w kuchni był najcieplejszy.
– Mówisz, babciu, iż mężczyźni kochają oczami… – niespodziewanie zaczęła Kasia, spuszczając wzrok. – To wytłumacz mi: co jest ze mną nie tak?
– Wszystko z tobą w porządku, moja droga – stanowczo odparła Zofia Arkadiewicz. – Mądra, piękna, dobra, wychowana. Czego więcej trzeba?
– To dlaczego jestem sama? Mam już dwadzieścia pięć lat, babciu… Moje koleżanki mają rodziny, dzieci, a ja… jakbym utknęła w miejscu.
– Po prostu jeszcze nie spotkałaś tej jedynej osoby, to wszystko – uśmiechnęła się ciepło babcia. – Ale przecież był u ciebie ktoś, jak on się tam nazywał… Dawid?
– Był – skinęła głową Kasia. – Aż okazało się, iż jest żonaty. Zniknął tak samo cicho, jak się pojawił.
– Dobrze, iż go wyrzuciłaś – burknęła babcia, ściskając w palcach serwetkę. – Żonaci to nie jest miłość, to cudzy ból. Postąpiłaś słusznie. Ale twoje szczęście na pewno cię jeszcze znajdzie. Zobaczysz.
Następnego dnia poranek przywitał ich lekkim przymrozkiem. Kasia spieszyła się do pracy w nowym, jasnym płaszczu, omijając kałuże i śliskie plamy lodu. Myśli krążyły gdzieś daleko, aż nagle oblała ją brudna fala – prosto na nią.
Obleciała ją po uszy. Jasny płaszcz w jednej chwili stał się szaro-brązowy od błota. Kasia zastygła w miejscu, czując, jak łzy napływają do oczu.
– Przepraszam! – rzucił się w jej stronę mężczyzna w eleganckim płaszczu. – Na litość boską, nie zauważyłem. Rozwaliłem ci cały dzień, co?
– Od pańskich przeprosin nie jest mi cieplej! – załkała. – Jak teraz mam iść do pracy?
– Proszę, ja pana podwiozę. I do pralni chemicznej też. Płaszcz wyczyścimy, słowo. A tak w ogóle, jestem Roman.
– Kasia…
Pomógł jej przejść przez ulicę, otworzył drzwi samochodu i zawiózł najpierw do biura, a płaszcz – od razu do pralni. Dzień minął w oczekiwaniu, ale Kasia zapomniała zapytać Romana o telefon i teraz dręczyła się: jak go teraz znaleźć?
Wieczorem, stojąc przed wejściem do biura, już zamówiła taksówkę, gdy nagle usłyszała:
– Kasia!
Biegł w jej stronę mężczyzna z bukietem. Dawid. Ten sam.
– Musimy porozmawiać!
– Nie mamy o czym! – odpowiedziała stanowczo. – Wracaj do swojej żony!
– Nie odejdę tak po prostu – złapał ją za rękę. – Kasia, musisz mnie wysłuchać…
– Puść ją! – rozległ się głos za jej plecami.
Przed nią stał Roman. Pewny siebie, zdecydowany, surowy. Narzucił jej na ramiona już czysty płaszcz i zwrócił się do Dawida:
– To moja kobieta. Nie waż się jej dotykać.
– Co? – Dawid osłupiał. – Od kiedy to?..
– Wszystko w porządku, Romek – powiedziała Kasia, uśmiechając się. – W ogóle go nie znam.
Wsiedli do samochodu, a ona cicho szepnęła:
– Dzięki. Uratowałeś mnie.
– Głupstwa – uśmiechnął się. – Ale liczyłem przynajmniej na kolację w zamian za płaszcz.
– A ja myślałam, iż przynajmniej na ślub – odparła Kasia.
Pół roku później w tym samym domu, gdzie babcia Zofia Arkadiewicz świętowała jubileusz, znów zebrała się cała rodzina – tym razem na ślub Kasi i Romana.
I tylko jedna uśmiechała się z szczególnym błyskiem w oczach – Zofia Arkadiewicz.
– Co mówiłam, Kasiuniu? – szepnęła wnuczce. – Przeznaczenie i w kałuży się znajdzie.