**Dziennik, 15 maja 2024**
Stałem dziś w kuchni, patrząc przez okno, jak mój sąsiad, pan Marian, grzebie przy swoim starym maluchu. W dłoni ściskałem zmiętą kartkę, którą znalazłem w kieszeni dżinsów Oli. Litery rozmazywały się przez łzy, ale i tak raz po raz odczytywałem te kilka słów: „Spotkajmy się o dziesiątej pod blokiem. Babcia śpi jak kamień, nie usłyszy. Całuję. Twój Krzysiu”.
— Boże, za co mi to? — szepnąłem, gniotąc papier jeszcze mocniej.
Ola trafiła pod nasz dach pół roku temu. Córka siostry mojej żony, Ewy, która przez całe życie wiązała się z nieodpowiednimi mężczyznami, piła, aż w końcu zginęła w wypadku. Szesnastoletnia dziewczyna została zupełnie sama. No cóż, ja i moja żona, Bogusia, nie mogliśmy jej zostawić.
— Boguś, to nasza rodzinna krew — przekonywała mnie wtedy żona. — Gdzie indziej by poszła? Do domu dziecka?
I się zgodziłem. My z Bogusią nie mieliśmy własnych dzieci — lekarze już dawno powiedzieli, iż to niemożliwe. Może los dał nam taki prezent na stare lata?
Jakże się myliłem.
Na początku było dobrze. Ola wydawała się grzeczna, wdzięczna. Pomagała w domu, dobrze się uczyła, nazywała nas „ciocią Bogusią” i „wujkiem Staszkiem”. Bogusia rozpływała się nad nią. Kupowała jej ładne ubrania, zapisała na siatkówkę, choćby z angielskiego wynajęła korepetytorkę.
— Patrzcie, jaka zdolna u nas rośnie — chwaliła się sąsiadkom. — Same piątki przynosi.
Ale stopniowo coś się zmieniało. Ola zaczęła być opryskliwa, odpowiadać niegrzecznie. Wracała do domu coraz później. A tydzień temu Bogusia zauważyła, iż zginęły pieniądze z jej schowka.
— Olu, nie brałaś może pieniędzy z szuflady? — zapytała ostrożnie.
— Jakich pieniędzy? — dziewczyna choćby nie odrywała wzroku od telefonu.
— No, odkładałam na twoje nowe adidasy. Było tysiąc złotych.
— Nie brałam. Może sami wydaliście i zapomnieliście?
Bogusia wtedy milczała, ale ból w sercu był ostry jak nóż. Ona dobrze pamiętała, iż było tam tysiąc złotych. A wydać je nie mieli na co — emerytury małe, żyliśmy oszczędnie.
A potem zaczęły się nocne wyjścia. Ola myślała, iż jej nie słyszymy, ale Bogusia spała czujnie, jak to starsi ludzie. Słyszała, jak skrzypi deska na korytarzu, jak ostrożnie przekręca się klucz w zamku.
Najpierw chciała porozmawiać z dziewczyną na serio. Ale za każdym razem, gdy próbowała zagaić, Ola machała ręką albo wręcz wychodziła z domu.
A teraz ta kartka. Nie mogłem pojąć, kim był ten Krzysiu i co oni zamierzali robić w nocy.
— Boguś, gdzie Ola? — wszedłem do kuchni, wycierając ręce ręcznikiem.
— W pokoju. Znowu w tym telefonie grzebie.
— Może trzeba z nią porozmawiać? Zupełnie się rozpuściła.
— Próbowałam. choćby słuchać nie chce.
Usiadłem przy stole i nalałem sobie herbaty z dzbanka.
— A co to masz w ręce?
Bogusia podała mi kartkę. Przeczytałem i zmarszczyłem brwi.
— Gdzie znalazłaś?
— W dżinsach, kiedy chciałam je wyprać.
— No dobra, to już poważna sprawa. Trzeba z nią porządnie pogadać.
W tej chwili do kuchni weszła Ola. Wysoka, chuda, z długimi ciemnymi włosami. Ładna dziewczyna, ale wzrok miała kolący, pełen złości.
— A, o mnie se radzicie? — rzuciła, otwierając lodówkę.
— Olu, usiądź, proszę — poprosiła Bogusia. — Musimy porozmawiać.
— O czym?
— O tym — pokazałem kartkę.
Na chwilę twarz dziewczyny zmieniła się w maskę przerażenia, ale gwałtownie wzięła się w garść.
— No i co? To prywatna sprawa.
— Nie masz żadnych prywatnych spraw — warknąłem. — Mieszkasz w naszym domu, odpowiadamy za ciebie.
— Tak? A myślałam, iż wzięliście mnie z litości — Ola usiadła przy stole, ale trzymała się wyzywająco. — No wiecie, dobra ciocia i wujek przygarnęli sierotę.
— Ola! — oburzyła się Bogusia. — Jak możesz tak mówić? Kochamy cię jak własną córkę!
— Kochacie? — dziewczyna uśmiechnęła się szyderczo. — To czemu kontrolujecie każdy mój krok? Dlaczego nie mogę się spotykać z chłopakiem?
— Bo jesteś jeszcze dzieckiem — wtrąciłem. — I bo nie wiemy, co to za typ.
— Krzysiu jest dobry. On mnie rozumie, nie tak jak wy.
— A ile on ma lat? — spytała Bogusia.
Ola zawahała się.
— Dwadzieścia jeden.
— Co?! — Bogusia aż podskoczyła. — Ty masz szesnaście, a on dorosły facet! Rozumiesz, iż to przestępstwo?!
— To żadne przestępstwo! — wrzasnęła Ola. — Kochamy się!
— Miłość — pokiwałem głową. — W twoim wieku to nie miłość, tylko głupota.
— Nic nie rozumiecie! — dziewczyna zerwała się od stołu. — Jesteście starzy, nigdy nie mieliście dzieci, skąd możecie wiedzieć?!
Słowa uderzyły Bogusię jak policzek. Zbladła i chwyciła się za serce.
— Ola, po co tak… — zacząłem, ale przerwała mi.
— Co, prawda boli? Ja was nie prosiłam, żebyście mnie brali! Wolałabym być w domu dziecka niż was męczyć!
— To się spakuj i wynoś! — nie wytrzymałem. — Skoro my ci tacy źli!
— Staszek, nie… — cicho powiedziała Bogusia.
— Niech idzie do swojego Krzysia, skoro nas nie chce!
Ola spojrzała na nas z wyzwaniem.
— Dobra. Spakuję się i pójdę. A pieniądze, które na mnie wydaliście, oddam. Krzysiu mi pomoże.
Wyszła z kuchni, trzasnąwszy drzwiami. Bogusia wybuchnęła płaczem.
— Staszku, co my zrobiliśmy…
— Nic nie zrobiliśmy. Ona sama wybrała. My jej nie krzywdziliśmy.
— Ale to dziecko… Co z nią będzie?
Przytuliłem żonę.
— Nie wim, Boguś. Nie wim.
Z pokoju Oli dochodził łomot — dziewczyna rzucała rzeczy do torby. Bogusia chciała podejść, porozmawiać, ale nie miałaPo miesiącu Ola wróciła do szkoły, Krzysiu trafił do aresztu za handel narkotykami, a my z Bogusią znów uczymy się ufać, bo czasem choćby najgorsze błędy można naprawić, jeżeli w sercu jest miejsce na wybaczenie.